ROZMYŚLANIA WYCHOWANKA (ANATOMIA KLĘSKI W WEEKEND)

ROZMYŚLANIA WYCHOWANKA (ANATOMIA KLĘSKI W WEEKEND)

Są takie sytuacje w życiu, że trzeba zareagować. Na co dzień może i fajnie jest wypiąć się na otoczenie, zanurzyć w głębokim fotelu z ulubioną książką gdy za oknem śnieg i zawieja, jednak czasem nie tylko nie wypada, ale zwyczajnie nie da się dłużej udawać, że coś nas nie dotyczy.

Powoli kończy się karnawał. Tegoroczne pląsy na krajowych imprezach przebiegają w dużej mierze w rytm popełnionego z premedytacją na rodzaju ludzkim jakiś czas temu hitu O NA pewno wiesz jakim tytule. Próbowałem to przeczekać, naprawdę, od samego początku całej wrzawy, ale z czasem okazywało się to coraz trudniejsze. Uciążliwy numer nie tylko nie ograniczył pola rażenia do remiz i parkietów, ochoczo ruszył też do podbijania przyczółków być może bardziej kluczowych strategicznie. Media zaczęły doszukiwać się w nim symbolu rewitalizacji nurtu (ba, stylu życia) zwanego kiedyś disco polo, a w każdym opiniotwórczym tygodniku niemal za punkt honoru obrano sobie gruntowną analizę całego zjawiska. W obliczu tego zmasowanego ataku czuję się prawie dumny, że ciągle nie wiem jak ma na nazwisko lider odpowiedzialnej za to wszystko kapeli! Tyle że z silnymi trendami społeczno-kulturowymi jest jak z polityką, bez względu na to, czy chodzi się na wybory, dotyka ona wszystkich. Jak widać i jak, niestety, słychać…

Co z tą Polską? Jestem mocno zaniepokojony! I nie chodzi mi o samą popularność disco polo. Skupmy się raczej na owym symbolu, który w tym całym zamieszaniu przyjmowany jest jako pewnik, nie podlegający sam w sobie analizie. A powinien. Pytam konkretnie: skąd to bicie w bębny i te ryczące działa? To, co jest naprawdę smutne bowiem, to to, że za wyznacznik odrodzenia gatunku uchodzi numer, który 20 lat temu odpadłby w swojej kategorii w przedbiegach! I TO martwi najbardziej… No bo jeśli tak skiepściło się disco polo, to jak skołowane musi być społeczeństwo, by zrobić z totalnej bezbarwności sensację?

 

 

Żeby nie było że gadam bez oparcia w faktach, postanowiłem zrobić prywatny research i wyjść spoza swojej zaczadzonej słuchaniem Lou Reeda i Diamandy Galas skorupy. W tym celu porwałem się na karkołomne zadanie porównania jak było „wtedy” i jak jest „dziś”. Metoda? Kilkukrotne (!), uważne (!!) przesłuchanie dwóch sztandarowych hymnów disco polo, z dwóch różnych epok. Dokonałem subiektywnego, ale i uzasadnionego wyboru – odkopałem Czarownicę grupy Fanatic. Potwór, sorry, utwór ten swego czasu też królował wszędzie, od bazarów po przedszkola, i też doczekał się licznych przeróbek (nawet dziś kibole Legii śpiewają na tę melodię niezbyt wyszukaną przyśpiewkę przeciw „Polonistom”). Przesłuchanie tak rakotwórczych kawałków trzy razy, na przemian, to oczywiście dla mojego organizmu grube przegięcie, ale piszę akurat w tłusty czwartek, więc nawet porzyganie się z przedawkowania cukru uznaję wyjątkowo za dopuszczalne. Odchoruję to, na pewno, ale nie czuję się grzesznikiem.

Przejdźmy do konfrontacji.

Pierwsze przesłuchania, pierwsze wrażenia i od razu wszystko jasne. Jest tak, jak myślałem. Czarownica, której nie słyszałem wiele lat w oryginale (nie żeby mi tego brakowało) w porównaniu z Weekendem jest PRAWIE niezła. Co się porobiło z tym krajem?

Po kolei. Już same nazwy zespołów, wykonawców wspomnianych super(s)hitów, sztandarowych manifestów dla swojego pokolenia, mówią sporo. Fanatic – bez względu na gusty wzbudza respekt. Fanatyzm to fantazja, to bezkompromisowość i misja! Nazwa kapeli od razu sugeruje, że nie chodzi o samą zabawę, ale coś więcej. Inne znaczące nazwy w tym czasie też miały ambicje – Akcent: hmmm, jak przypuszczam chciał coś zaakcentować, Bayer Full bajerował wprawdzie, ale jednak na full, natomiast Top One to już w ogóle wyższa szkoła jazdy: zabawa ze znaczeniem, coś jak Kinks w świecie rokendrola. (Tak, Top One mieli ambicje niebylejakie, jak widać chcieli być w pierwszej jedynce tych co są na szczycie. Co więcej, w wybranym przez siebie gatunku na pewnym etapie rzeczywiście im się to udało). Jak przy tym wygląda Weekend? Jak symbol naszej degrengolady, niestety. Liczy się wygodnictwo i zapomnienie się w zabawie. Ale do sedna, w końcu rozliczamy tu z piosenek, nie z imponderabiliów.

Pierwsza wielka różnica rzucająca się w ucho przy porównaniu obu kawałków to to, że Czarownica jest znacznie bardziej przebojowa. Zarówno jeśli mamy na myśli motyw przewodni grany, jakżeby inaczej, na keyboardzie, czy zwłaszcza (ach, i jak wielkie jest to „zwłaszcza”!) tekst. Ale o tym więcej za chwilę, na razie skupmy się na plastikowym umc-umc. Fanatic wygrywa tu z Weekendem pewnego rodzaju polotem. „Pewnego rodzaju” bo pamiętajmy, że mowa wprawdzie o dwóch odmianach, ale jednak w obu przypadkach bardzo silnych toksyn. Mimo, że numer tego pierwszego ansamblu jest nieco dłuższy, męczy więc jakby mniej, ma też znacznie wyraźniejszą melodię. A jak wiadomo melodia w disco polo musi robić za jakieś 97 procent sukcesu całości (reszta to lakierki lub modne okulary, w zależności od czasów, w jakich żyjemy). Weekend dla porównania zadowala się może i nośnym, ale zupełnie pozbawionym perwersyjnego uroku i osobistego piętna motywem „o,o,o,o”, który, powtarzam, przepadłby przed laty z kretesem w zestawieniu z wieloma innymi popularnymi polo-przyśpiewkami. Jedyny „ciekawy” moment zdarza się gdzieś około 1.25, kiedy muzyka na kilka sekund nieco „skręca” (chyba im się coś pojebało – gdzie indziej nie ma żadnych śladów procesu kompozycyjnego), ale to w zasadzie tyle.

Jakim cudem ma to miliard odsłon na jutiubie? Przecież nie chodzi o egzotykę, na której jedzie Gangnam Style (mimo niesłychanej toporności kawałek na pewno bardziej interesujący). A może to przez stary, znany dobrze w tym biznesie trick zatrudnienia do wideoklipu różnej maści tancerek i miśków? Czy chodzi więc o urok polskiego „macho”, lidera we własnej osobie? Czy o dobór lasek: czarnowłosych i blond, tak by każdy coś dla siebie znalazł? (Przyznam, że ta blondyna w błękitnym jest niezła. O ile to błękit i blond, bo te reflektory potrafią zakłamywać. Hej mała, jeśli czytasz ten tekst, daj znać. Nie wiem czy będziemy kompatybilni, w końcu firmujesz swoją twarzą – i nie tylko nią – zamach na bliskie mi wartości, ale kto wie, może to mnie właśnie kręci? Konflikty, starcia, walka o pryncypia! – O kurde,  zainfekował mnie ten Weekend! Zaczynam traktować kobiety przedmiotowo i z małej litery. Hej, Mała, czekaj… Zresztą i tak nie mam teraz czasu).

Dość tych prywatnych wycieczek, ojczyzna w niebezpieczeństwie!

Muszę jeszcze na sekundę wrócić do centralnej postaci z teledysku. Oddajmy wokaliście co wokalistowskie – w swojej bezbarwności jest niezwykle wyrazisty. Wszędzie go pełno, emanuje też pewnością siebie. Niby świetnie, tylko właśnie ta POZA, zamiast naturalności, to MIĘDZY INNYMI to co mi przeszkadza. No, ale takie czasy… Weekend nie jest na misji, to zaprzeczenie romantycznego i niewycyzelowanego Fanatica. Tak samo różny jest też tekst utworu, do którego przejdziemy już w tym momencie.

 

 

Dwie rzeczy od razu przychodzą na myśl przy analizie warstwy lirycznej obu kawałków. Po pierwsze, przy skrajnie oszczędnym, oklepanym leksykalnie („ja”, „ty”, „miłość”, „ramiona”) tekście Onej piosenka o czarownicy obfituje w wielowymiarowe wręcz metafory. Niewiarygodne – to jak zestawienie wypracowania szkolnego czwartoklasisty z „Panem Tadeuszem”! (No dobra, powiedzmy, że jak przystawienie pierwszych rysowanych w zeszycie szlaczków do tego wypracowania…) Oczywiście rozumiem, że proste nie znaczy z definicji gorsze, ale tutaj rozdźwięk jest porażający. W końcu chłopacy z Fanatica też zrobili wulgarnie chwytliwy numer, a jednak zdołali umieścić w opowiadanej przez siebie historii CAŁY, na swój sposób niemal intrygujący, ŚWIAT! Słyszycie? Mówię o historii! Z dramaturgią! I ze zgrabną klamrą o wodach, w których pływał podmiot liryczny, a w których nie pływali inni. Mamy tam więc nie tylko „rzeki, góry, lasy” ale też „okiennice, słoneczniki”, rzadkie, piękne wyrazy („pięknolica!”) czy pokiereszowaną parapoezję („na podwórku kundel biały pręży się jak bury kot” – nie no, jeśli to nie wymiata, to nie wiem co innego, może Bob Dylan?) Co na to Weekend? Proponuje nam stek prymitywnych sloganów sprowadzających się do popędu seksualnego i przekazu „PROSZĘ, DAJ MI, JUŻ NIE WYTRZYMAM! ”. Rytmicznie powtarzane „o,o,o,o”, o którym wspominałem i które jest i tak najlepszym motywem tego koszmaru, wygląda przy barwnej historii Fanatica jak gaworzenie niemowlaka.

I tu dotykamy drugiej sprawy. Gdzie wszystko się w sumie… zgadza. Gaworzące niemowlaki znane są ze swojej  absorbującej całe otoczenie natury. Nie ma zmiłuj! „Hymn” Ona tańczy dla mnie już w tytule informuje kto tu jest ważny, dla kogo to wszystko! Pamiętacie Blue Velvet? „Baby wants to fuck!” A więc przede wszystkim „Ja, ja, ja” – to właśnie wypisz wymaluj nasze czasy! Powoli zaczynam rozumieć całe to halo… Niby koleś śpiewa, że dla jakiejś „onej” i że jest tego warta, ale nie oszukujmy się, to tylko spojrzenie z pozycji roszczeniowej… Rozumiem akcentowanie „ja” w przypadku twórczości ludzi, którzy rzeczywiście mają czym dominować (dajmy na to Witold Gombrowicz), ale tutaj boli to jak zimny kaloryfer w polskim pociągu w lutym. Jakże dojrzale wygląda na tym tle Czarownica, gdzie nacisk nie pada na zachcianki opowiadacza, ale skrzywodzoną niewiastę, ofiarę ostracyzmu i wyszydzania („Czemu oni twoich czarów tak się bali? Czemu oni czarownicą cię nazwali?”), dla której w dodatku główny bohater „rzeki przepłynął i góry pokonał”! (Wprawdzie gdzie indziej jest też „chleba dałaś, wody dałaś, miodu dałaś” co oznacza, jeśli to jest w ogóle metafora, że obok rzeczy niezbędnych do egzystencji dostał też, hmm… „miód”, ale tak czy inaczej – o ile  subtelniejsze to od wywalonego prostu z mostu tekstu o całowaniu!) Tymczasem z Ona tańczy dla mnie oprócz jakże egoistycznego „schowam w sercu na dnie” w pamięci zostaje w zasadzie tylko „bo pragnę jej – jej” . Tu nie ma żadnej tajemnicy, do diaska – tu explicite chodzi o kopulację! A to nie wszystko… Pojawia się również pamiętne „gdy mnie całuje oddałbym niejedno”, które zwraca uwagę nie tylko błędem logicznym (to by jeszcze uszło, Sex Pistols poprzez „when there is no future how can there be sin” w God Save the Queen też dawali do myślenia). Przyjrzyjmy się: „By mnie pocałowała oddałbym niejedno”, gdyby tak to szło – to rozumiem. Ale nie, nie dość, że według tekstu ona całuje go JUŻ, on ciągle coś by za to oddał! To już nie egoizm, to  choroba psychiczna i zagrożenie dla społeczeństwa! Matko, sprawdź czego słucha twoje dziecko! Do tego wszystkiego w tekście nikt nie kryje się z tym, że porwie swą ofiarę (przestępstwo) i uwięzi ją (na dnie serca, ale zawsze – kolejne przestępstwo). I pomyśleć, że ten koleś ma dziś rząd dusz…

Mam torsje.

I chyba przedawkowałem…

Wiem, sam zadałem sobie ten ból przesłuchując po kilka razy dwie przyśpiewki ciężkiego kalibru i teraz po prostu poniosę konsekwencje. Tylko że wciąż nurtuje mnie, jak znosi to wszystko ten biedny naród? Przecież to jak z piciem. Jest różnica, czy chleje się regularną wódkę (Papa Dance), bimber niewiadomego pochodzenia (Fanatic, tu akurat wiadomego, bo z Żyrardowa) czy płyn samochodowy borygo (Weekend).

No więc co z tą Polską?

Jeśli o mnie chodzi to nie wiem, czy stać mnie na nierówną walkę. Fizycznie i psychicznie wysiadam. Chyba wrócę do swojego fotela.

Kiedyś nauczę się śmiać, teraz czeka na mnie Mozart.

Ale najpierw zahaczę o ubikację.

 

 

PS: (Hej Mała, zatańczymy? Albo chodźmy do czilautrumu, tu jest za głośno! Co? Mówię, że tu jest za głośno! To jak?)

2 komentarze to “ROZMYŚLANIA WYCHOWANKA (ANATOMIA KLĘSKI W WEEKEND)”

  1. elvis pisze:

    czy to jest o tym kawałku, co mi przeszkadza łyżwować na lodowisku przy starostwie w Piasecznie? Jeśli tak, to – zupełnie serio – nie popieram wstawania z fotela w jego intencji. Turn on, tune in, drop out, Spirydion. Zwłaszcza drop out. Naprawdę się da.

  2. gRamofan pisze:

    to z czym mieliśmy do czynienia w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, to była autentyczna muzyka ludowa naszych czasów. grana przez muzykantów z ludu i dla ludu wsi i miasteczek. po remizjach głównie a bywało, że i po stodołach. już nie na drumlach, gęślach i fujarkach, co prawda, a na kibordach marki cassio, ale i „okoliczności przyrody” wiejskiej w coraz mniejszym stopniu przypominały te z czasów „janka muzykanta”, czy „konopielki” nawet.
    muzykanci grali więc na tym, co tam akurat pod ręką mieli. od ucha, skocznie, albo rzewnie i smętnie.

    aż przyszły tak zwane wytwórnie z polsatem, a za nimi: copirajterzy, pijarowcy, pożal się boże dizajnerzy oraz styliści i z tej radosnej twórczości zrobili wioskę globalną. komerchę oraz popmjuzik. to, co kiedyś było na swój perwersyjny sposób piękne, unikatowe a przede wszystkim nasze, swojskie – dziś jest jedynie chujowe. i każden jeden może może to sobie obejrzeć „w internecie na judupie” – niemiec, ruski, chińczyk, arab, a nawet murzyn. i śmiać się może, albo płakać.
    koniec świata…

Skomentuj elvis Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *