Polskie Gówno – od kupy zabawy do zabawy kupą (wrażenia z filmu)

Polskie Gówno – od kupy zabawy do zabawy kupą (wrażenia z filmu)

Lojalnie uprzedzam: tekst jest  przydługawy i nie urozmaicają go ilustracje. Te wrzucę jak na ekrany wejdą kiedyś Fijołki w Neapolu.

Na Polskie Gówno poszedłem od razu jak się pojawiło czyli ponad trzy tygodnie temu.  Mam nadzieję, że spóźniona reakcja zostanie wybaczona – przy zajmowaniu się tytułową materią nietrudno przecież o poślizg.  Nie to, że wcześniej mi się nie chciało podzielić wrażeniami – po prostu zastosowałem taryfę ulgową. Bardzo lubię autora całego zamieszania więc zamiast wyrzucić z siebie  emocje zaraz po seansie, zdecydowałem się wstrzymać, dać dziełu dłuższą chwilę, sprawdzić czy perspektywa czasowa coś poukłada…W końcu możliwe, że wpływ na moją początkową ocenę mogła mieć wczesna pora projekcji (i moje niewyspanie) albo na przykład zbyt ciepłe buty – nieco niekomfortowe na dłuższe posiedzenie w podgrzewanej sali.

No dobra, to tyle jeśłi chodzi o dorabianie ideologii. Koniec końców jak bym na to nie spojrzał, bilans wychodzi zbieżny z pierwszymi odczuciami: ten film mi się zwyczajnie nie podoba.

A w sumie to nie “zwyczajnie” bo też i cały szum wokół niego nie był typowy.

 

W zasadzie to byłem przygotowany na lekkie rozczarowanie – swoista legenda powstała wokół PG dostarczała aż nadto informacji na temat problemów z jego ukończeniem. Przez ostatnie lata słyszeliśmy więc o braku środków, zmianach koncepcji i tysiącu innych zdarzeń. Do tego obfite wywiady udzielane przez Tymańskiego na prawo i lewo zdradzały jak dla mnie ciut za dużo, skutecznie minimalizując jakikolwiek element zaskoczenia (Tymon potrafi przytaczać w licznych rozmowach nawet dokładne cytaty z filmu zaś w skądinąd bardzo wciągającej książce AD/HD niektóre sceny zostały opisane tak szczegółowo, że wiedziałem konkretnie jaki aktor jak się zachowa…) No ale to w sumie szczegół. Sam pomysł na historię był przecież wielce obiecujący, tytuł trafiony, przesłanie jak najbardziej słuszne. Dlaczego więc wyszła z tego taka prowizorka? Tymon opowiada o filmie jako swoim opus magnum, o nawiązaniu do kultowego Polovirusa czy też jego symbolicznej kontynuacji – nie tak powalającego, choć wciąż bardzo udanego albumu Wesele, ale niestety, to tylko dobre intencje.

Przez cały czas oglądania filmu miałem nieodparte wrażenie, że zmierza on do jakiegoś końca tylko dlatego, że autorom szkoda było zaniechać rozpoczętego projektu, ewentualnie ryzykować jego jeszcze większe przeciągnięcie. Fakt, kosztował ich sporo energii i kasy. Z jednej strony to wielce chwalebne, że swoimi własnymi środkami zdołali wejść “z ulicy” na duże ekrany, zaistnieć w szerokiej dystrybucji – i za samą tę determinację należą się brawa, z drugiej jednak film padł ofiarą tego, że już od wielu lat był zapowiadany i wyczekiwany a w związku z tym każda kolejna zwłoka grałaby na jego niekorzyść oraz poważnie kwestionowała misję samego pomysłodawcy. W rezultacie Polskie Gówno zostało uznane za skończone w momencie bynajmniej niedefinitywnym: z niedorobionym scenariuszem (brak przekonujących zwrotów akcji i pamiętnych scen), byle jakim montażem (trochę dokumentu, trochę musicalu, trochę amatorskich zabaw z kamerą) i z nadmierną obecnością nieco męczącego, “rokendrolowego” humoru, który jednak robi więcej szkody niż pożytku (więcej o tym niżej). Można niby zobaczyć dobrych aktorów, ale występują oni w krótkich scenach i sprawiają wrażenie “doczepionych”, nawet Sonia Bohosiewicz nie ma tak naprawdę zbyt wiele do zagrania, a jest to w całym filmie i tak najdłużej obecna na ekranie kobieta… Sam w sobie ten brak wyrazistych postaci żeńskich nie jest oczywiście zarzutem – rozumiem konwencję: widok z męskiej perspektywy czyli seks, alko & rokendrol a ewentualne przedstawicielki płci pięknej bardziej jako rekwizyty. W końcu w Reservoir Dogs Tarantino też byli niemal wyłącznie faceci. Są jednak pewne subtelne różnice: tam na przykład był rewelacyjny scenariusz. A także gra, suspens i pamiętne teksty. OK, może nie ma sensu porównywać tak odmiennych filmów, ale chodzi mi o to, że w Polskim Gównie trudno tak naprawdę wyróżnić cokolwiek – niby jest jakaś historia, kilka zabawnych scen (jak ta z koncertem dla jednego fana, który nagle musi wyjść za potrzebą), ale dominuje wrażenie produkcji totalnie kwadratowej. Kwadratowej bo jednowymiarowej, płaskiej, podczas gdy podobno chodziło im o, za przeproszeniem, klocek… W niektórych momentach oglądanie tego filmu boli – niestety nie dlatego, że obnaża mechanizmy złego polskiego szołbizu tylko dlatego, że cały ten pomysł naprawdę miał potencjał a wyszło jak widać.

Nie wiem czy problem leży głównie w zagubionej dynamice dzieła, nad którym praca rozlazła się na zbyt długi czas czy w tym, że Tymon udziela się w siedemdziesięciu rzeczach naraz (i sam dodatkowo wzmacnia przez to takie ryzyko), ale możliwe, że i w jednym i w drugim. W radiowej audycji swobodne, improwizowane podejście nie przeszkadza, jest wręcz zaletą (trudno odmówić mu przecież błyskotliwości i poczucia humoru), ale w filmie już niekoniecznie. Tego gościa po prostu stać na więcej, nawet w ramach niepowalającego budżetu. (Wprawdzie reżyserem jest nie on tylko Grzegorz Jankowski,  ale biorąc pod uwagę, że ten praktycznie nie udziela się medialnie przy promocji PG, rozumiem, że jego rola była bardziej pomocnicza niż decydująca).

Tymański jest, jak wiadomo, bardzo sprawnym tekściarzem, muzykiem i aranżerem, bystrym prześmiewcą i multidyscyplinarnym aktywistą. Co więcej, z samym filmem ma już na koncie udane doświadczenia – wystarczy przypomnieć rolę w Weselu czy bardzo dobry dokument o zespole Miłość, gdzie nadaje ton całości (pisałem o tym filmie przy innej okazji). Niestety, mam wrażenie, że tym razem trochę poniosła go wiara w swoją szczęśliwą gwiazdę – w Polskim Gównie nie przekonuje jako scenarzysta a obsadzony w tytułowej roli nieco męczy – i siebie i widza. Jego aktorstwo w tak dużej dawce zdaje się zbyt surowe i wcale nie chodzi o dykcję, którą sam sobie czasem publicznie zarzuca bo akurat z tym jest tu całkiem znośnie.

Zresztą tak naprawdę niczyja gra nie zapada mi tu w pamięć. Już wspominałem, że znani aktorzy pojawiają się i znikają za szybko – sceny z ich udziałem niewiele wnoszą. Słyszałem wprawdzie zachwyty nad niektórymi naturszczykami, np. tym, że Brylewski okazał się zaskakująco dobry jak na kogoś bez przygotowania, ale umówmy się – gra on tam w zasadzie samego siebie, więc zdziwiłbym się raczej gdyby n i e był w tym wiarygodny. W porządku, jego rola jest akurat przekonująca, ale nawet tu jest pewien zgrzyt (choć pewnie nie z jego winy). Wykorzystanie w Polskim Gównie oryginalnych filmów z koncertu Kryzysu oraz archiwalnych wypowiedzi Brylewskiego jest nie tyle ryzykowne co zwyczajnie trąci łatwizną – biorąc pod uwagę, że dokładnie ten sam zestaw obrazków ogłądaliśmy w kinie zaledwie kilka lat temu w dokumencie Beats of Freedeom… W Polskim Gównie te sceny mają dość istotne znaczenie, ale pomimo tego (albo wlaśnie dlatego) nie mogę się oprzeć wrażeniu że stanowią jedną z wielu zapchajdziur, wskutek braku czy to kasy czy pomysłu na oryginalne rozwiązania. Żeby była jasność: sam w sobie jest to doskonały materiał – jak pierwszy raz widziałem go bodaj w necie, to niemal zakochałem się w tej pięknej naiwności i w tej zapiętej po ostatni guzik koszuli młodego Roberta! Nie zmienia to jednak faktu, że oparcie na znanych już szerzej kadrach jednego z najbardziej istotnych wątków w Polskim Gównie jest w zasadzie podaniem na tacy argumentu dla wszystich tych, którzy widzą w filmie zlepek rzeczy z różnych parafii – zamiast autonomicznego, pełnowartościowego filmu do jakiego cały projekt jednak aspirował.

Kolejna sprawa, która mi się nie podoba to sam sposób opowiadania. Nie chcę brzmieć jak emeryt, ale jak dla mnie nadmierna wulgarność i naturalizm są fajne w filmie czy książce tylko jeśli ich ilość jest uzasadniona. W przeciwnym razie to zwyczajnie zamula całość a jeśli czasem nawet bawi to głównie zainteresowane grono starych znajomych (jest ich tutaj wielu) bezpośrednio biorących w tym udział. Ja wiem, że taki akurat temat, że ma być bez udawania i po bandzie. Wiem też, że jak się ma 15 lat to bawienie się w kogoś z syndromem Tourette’a lub nieustanne prowokowanie tematyką womitalno-seksualną może być atrakcyjne towarzysko. No ale, kurwa, myślałem że Tymon z całym swoim wszechstronnym doświadczeniem ma trochę większe wyczucie proporcji! Do tej pory niezagrożony pod względem niezdrowego przegięcia w stronę kina plugawego (i zbędnej auto-rewerencji) wydawał mi się film Drogówka (póki co jedyny słabszy obraz skądinąd świetnego zwykle Smarzowskiego, zresztą artystycznego “opiekuna” PG ), ale widzę, że Tymon chce się tu ścigać ze swoim kinowym mentorem. Wskutek tego w Polskim Gównie niemal nie można usłyszeć normalnej rozmowy – jeśli chodzi o warstwę werbalną obleśnie nie jest chyba tylko w scenach „tanecznych”. Może to i zamierzony kontrast z piosenkami, zgrabnie wyartykułowanymi i urozmaiconymi formalnie, ale w którymś momencie ta breja, która ma niby uchodzić za wiarygodną i zabawną obserwację życia w trasie, zaczyna po prostu nudzić. Do takiego zadania nie był potrzebny scenariusz – wystarczy anonimowy kamerzysta, jak na komuniach. A pozostając w temacie głównym: równie dobrze możnaby przecież wyjść z założenia, że skoro każdy z nas codziennie chodzi do ubikacji (o ile nie ma akurat zaparcia) to z tego względu każdy film – by być bardziej wiarygodny – powinien zawierać scenę wypróżniania. Wiem, że nazwa Polskie Gówno z góry zapowiada o co chodzi, ale sorry, nie kupuję tego. Ja też mogę nagrać „awangardowy” album pod tytułem Chujnia z Grzybnią tudzież Zawartość Syfu w Syfie, z półgodzinną solówką na dwóch klawiszach, a potem na ewentualne zarzuty odpowiedzieć : “przecież tytuł coś chyba sugeruje, no nie?”

Zresztą jeśli chodzi o samą ścieżkę dźwiękową (w końcu to formalnie musical) to też jest ona zaledwie poprawna. No bo skoro Tymon i Halama (mimo zastrzeżeń i tak najlepsza rola w tym filmie) potrafili nagrać nie tak dawno, niemal od niechcenia, coś tak zgrabnego a nawet wzruszającego jak Posłuchaj Siddhartho to uważam, że miałem prawo spodziewać się trochę bardziej pamiętnych kawałków. Tymczasem choć piosenek w filmie jest wiele, to w zasadzie żadna nie zostaje w głowie na dłużej. O porównaniach z poziomem powiedzmy Ewakuacji Watykanu nie mowiać już o czymkolwiek z genialnego Polovirusa, nie ma co nawet myśleć. Jest przyzwoicie, ale to wszystko. Podobno oficjalny soundtrack ma być podwójny i już się boję jaka nieposkromiona, pozbawiona samokrytyki twórczość wypełni również oba te dyski…

 

Dobra, może starczy. Wizyty w kinie nie żałuję bo jednak PG to coś kuriozalnie oryginalnego, z tym, że lepiej traktować to jako happening niż film. W takich kategoriach jestem tu w stanie wiele wybaczyć, problem w tym jednak, że intencje twórców były ambitniejsze i według siebie stworzyli coś do czego można wielokrotnie wracać. Ja tam póki co raczej nie czekam na DVD.

Czytając liczne wywiady promocyjne z Tymańskim widzę, że ma on ciągle pazur, potrafi walnąc celną metaforą oraz przy okazji poruszyć parę istotne kwestii. Można się z nim nie zgadzać albo różnie interpretować jego ataki na “overground” (przecież sam jest dziś jego częścią, przynajmniej w swoich niektórych wcieleniach), ale nie da się zaprzeczyć, że ma energię i pomysły. To dlatego właśnie trochę się tu rozpisałem – po prostu lekko mnie uwiera, że to najdłużej przygotowywane dzieło jednak niezbyt mu wyszło. No bo w sumie to się mocno narobił, ale sam efekt – to konkretne gówno – jest albo przeterminowane albo przeciwnie, wydostało się na światło dzienne przedwcześnie. Owszem, niewątpliwie sprawa śmierdzi (jak można było się spodziewać po rosłym chłopie wydalającym efekt kilkuletniego trawienia), mam jednak wrażenie, że nie do końca o taki zapach mu chodziło.

No nic, miejmy nadzieję, że nie będzie to jego ostatnie słowo. Tymon trochę zasiedział się w toalecie, ale po wyrzuceniu z siebie zbędnego balastu człowiekowi zwykle potem lżej.

 

A tutaj trailer do filmu, na którym byłem kilkanaście dni później i który, dla odmiany, polecam:

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *