To, co najlepsze nie musi być najlepsze zawsze. Czasem może się chować, prawie do siebie zniechęcać, po to tylko, żeby robiąc nagły zwrot wyskoczyć zza rogu i zostawić cię bez czasu na reakcję. Nie musi nawet trzymać poziomu, bo nie musi w ogóle nic.
To, co najlepsze jest najczęściej snem, a jeśli nawet nie, to przychodzi w fazie opóźnionego reagowania. Wtedy, kiedy nie wyczekujesz, kiedy zaczynasz dopuszczać najwyrazistsze cokolwiek.
EVOL daje ci to, co potrzebne, żeby znieczulić i wyzerować. Dopiero potem powoli rusza. W zasadzie to nawet nie potem – kolejność nie ma znaczenia. Nie wejdzie w ciebie z miejsca, w miarę trwania to zwolni to podkręci tempo, czasem nawet zbliżając się do wrzenia, ale nigdy go nie osiągając. Nie reżyseruje i nie układa dramaturgii. Nie znaczy, że jej nie ma, po prostu o niej nie myśli. Istnieje na swoich własnych prawach, zawieszonych w swoim, czyli twoim świecie.
Tajemnica jest podziurawiona, a w samym środku dziura jest największa. Nie ma kręgosłupa, co pozwala przeciekać jej przez najmniejsze niewidoczne przejścia i wypływać drugą stroną w innym kształcie, jako ta sama substancja. Nie interesuje cię jej pochodzenie. Nie dba o to, by być spójna i nie ma najlepszych piosenek. Co chwilę się zmienia. Walec ugniata powietrze, a ono sobie ulatuje. Nigdy nie pamiętasz pogody, więc dalej pozwalasz się tarmosić. Marilyn Violence i Tom Moore. Nie potrzebuje tożsamości co jest jej poszukiwaniem.
Łatwiej opisać czym nie jest, niż jest. Tyle że nie odłożysz na półkę, to ciągle się stwarza. Koniec nie jest naprawdę końcem, tylko kontynuacją procesu. EVOL nie opisuje doświadczeń, jest tylko dowodem na ich subiektywność.
Żeby się zbliżyć do EVOL musisz pozwolić się prowadzić i wyłączyć funkcję samoobrony. Nie może zrobić ci krzywdy, ale może zabrać w miejsca, w których poczujesz się nieswojo, po to tylko, żeby w ostatniej chwili podać ci rękę. Która do nikogo nie należy.
I dlatego nigdy nie będziesz mieć EVOL.
I dlatego zawsze będziesz go chciał.
bo to, co jest, jest tylko tym, czym mogłoby być
natychmiastowy prąd, to zaburzenie mowy
poduszkowy spleen i korona z wody
słońce na opak
bez policzków
ciepły muł
(5/5)
Uwielbiam SY, uwielbiam tę płytę. Pozdrawiam redakcję. Fajnie, że znów działacie.
dziękujemy za słowa wsparcia i poparcia! pozdrawiamy Cię angus!
Wszyscy ci, którzy twierdzą, że lata ’80 to był jakis muzyczny ugór(a nie brakuje takich głosów) powinni sobie tej płyty posłuchać. To jest kamień milowy w dziejach rocka. Amen.