Nie wiem, kiedy poznałem Marvina. Dzień był deszczowy, rozświetlony słońcem i jakiś taki czwartkowy. Marvin stał tam, gdzie nikt nie stoi i przemawiał, bezgłośnie otwierając usta, do swoich niewidocznych towarzyszy. Słyszałem jakby szczekanie psów, które potem zamieniło się w odgłosy mijających nas...