The Dead Weather / Sea of Cowards

The Dead Weather / Sea of Cowards

Powiem to od razu. Nie podoba mi się.

Jack White przywdział swego czasu strój, w którym wygląda jak mormoński pomocnik cieśli, i z hasłem „Wszystko jest muzyka!” ruszył na podbój rockowego świata. Pierwsze płyty The White Stripes przyniosły nową jakość, na którą składały się archaiczne bębny matki/ żony/ kochanki/ siostry czy kim w końcu ta Meg jest. Składał się brak gitary basowej, wysoki mocny głos Jacka, z lekko histeryczną manierą wokalną, i wreszcie gitara. Gitara bluesowa, trochę zeppelinowska, trochę hendriksowska, z niepowtarzalną, brudną barwą. Riff do „Icky Thump” uważam za jeden z najlepszych w historii rocka. Taka formuła grania jednak po jakimś czasie się wyczerpała i było naturalną rzeczą, że „Biały Jacek” spróbuje działań w rozszerzonym składzie. The Raconteurs nagrali dwie płyty, a ich debiutancki singiel „Steady, As She Goes” był jednym z najlepszych utworów 2006 roku. Wreszcie w 2009 r. wraz z muzykami: Alison Mosshart (The Kills), Dean’em Fertita (Queens of the Stone Age) i Jackiem Lawrence (The Raconteurs) White założył efemeryczną kapelę The Dead Weather. Debiut płytowy grupy potraktowałem jako luźny zapis jamu w studio i specjalnie się nim nie zajmowałem. Drugiej płycie zamierzałem się przyjrzeć uważniej.

To nie jest muzyką, którą ocenić można po 2-3 przesłuchaniach, tak że towarzyszyła mi non stop przez kilka dni. Nie jestem miłośnikiem sceny alternatywnej. Śpiewanie wielu fraz na jednej nucie, atonalność i minimalizm harmoniczny to nie dla mnie – słucham tej płyty ze względu na jej głównego sprawcę. Trudno mi było nauczyć odróżniać numery. Są monotonne, podobne do siebie i często grane w tych samych tonacjach. Musiałem też pozbyć się wrażenia, że gdzieś to słyszałem. No tak, Marek Wiernik wiele lat temu puszczał w swoich radiowych audycjach alternatywne zespoły, których nazwy zaginęły w pomroce dziejów.

„Blue Blood Blues” wyróżnia się nieco od reszty – dużo w nim White’a. Spokojnie mógłby się znaleźć na którejś płycie The White Stripes. Utwór ten przechodzi płynnie w „Hustle and Cus” i tempo opada. „The Difference Between Us” – klawiszowy wstęp jak do popowych utworów z lat 80. XX w. To akurat ciekawy zabieg. „I’m Mad”. „I’m Mad ha ha” i tak przez ponad trzy minuty. Zmiany tempa i łamańce rytmiczne nie są w stanie go uratować. Singlowy „Die by the Drop”. Potencjał przebojowości równy zeru. Czemu nie wybrali „Gasoline”? Wyróżnia się jeszcze „Jawbreaker” z genialnym brzmieniem klawiszy (moog?) i psychodeliczną gitarą. Fantastyczny ukłon w stronę lat 60.

Muzycy potrafią grać, co do tego wątpliwości nie ma. Drażni trochę maniera wokalna Alison Mosshart, a może przepuszczenie jej głosu przez jakiś efekt daje taki rezultat. Niestety, nie jest to muzyka dla mnie, chociaż pewnie w rocznych podsumowaniach wyląduje wysoko.

(2.5/5)

„Blue Blood Blues”, „Hustle and Cuss”, „The Difference Between Us”, „I’m Mad”, „Die by the Drop„, „I Can’t Hear You”, „Gasoline„, „No Horse”, „Looking at the Invisible Man”, „Jawbreaker”, „Old Mary”.

Data wydania: 11.05.2010 r

One Response to “The Dead Weather / Sea of Cowards”

  1. tenpawlak pisze:

    No i doczekaliśmy się! Pierwszy raz wpis o tym co w ogóle nie gra!

Skomentuj tenpawlak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *