Nową płytę Kate Bush kupiłem niezwłocznie. To artystka za którą po prostu przepadam. Nie tylko ze względu na dokonania muzycznie, ale za całokształt. Ma wszystko, co powinna mieć: głos, urodę, osobowość, unikalną charyzmę a do tego talent kompozytorski i aranżacyjny. Jej twórczość zaś jest dla mnie jednym z najlepszych argumentów na to, że lata 80-te w muzyce popularnej nie były jedynie czasem „plastikowych” brzmień (jak twierdzą niektórzy), a do wielu albumów z tamtego okresu wciąż warto sięgać.
Kiedy po wydaniu w 1993 roku raczej średniego Red Shoes Kate Bush na długo znikła z pola widzenia, z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej powątpiewałem w to, że jeszcze kiedykolwiek coś nagra. Wokół jej milczenia narosło zresztą wiele spekulacji. Mówiło się między innymi o wypaleniu, depresji, czy wręcz chorobie psychicznej artystki, które wykluczały powrót do studia i na scenę. Na szczęście w połowie pierwszej dekady XXI wieku Kaśka wróciła. W wielkim stylu. Znakomitym dwupłytowym wydawnictwem Aerial. Po latach zabrzmiała zarazem świeżo i dojrzale. Jest to jeden z tych albumów, do których tym chętniej wracam im dłużej ich słucham. Choć znowu pojawiły się głosy, że Aerial jest tylko jednorazowym „wyskokiem” i tym razem Brytyjka zamierza zamilknąć na dobre, mało kto dawał im wiarę. Na kolejne dokonania przyszło nam co prawda znowu całkiem długo czekać, ale za to w mijającym roku Kate nagrała aż dwa albumy. Pierwszy – Directors Cut wydany wiosną, zawierał mniej lub bardziej przearanżowany materiał z wcześniejszych płyt (Sensual World i Red Shoes) i szczerze mówiąc niczym specjalnym mnie nie urzekł. Na szczęście w tym samym czasie powstawał 50 Words For Snow – w jakimś sensie lustrzane przeciwieństwo Aerial. To niesamowite, że Kate używając w trakcie tworzenia tych albumów podobnych środków wyrazu, uzyskała zupełnie odmienny klimat.
Ostatnie dzieło Kate Busch jest bowiem siedmioczęściową opowieścią o zimie, śniegu i chłodzie, z plejadą zimowych postaci (baśniowych i mitycznych) w tle. Znajduje to swoje odzwierciedlenie nie tylko w tekstach ale i w warstwie muzycznej. Kompozycje są bardzo plastyczne, snujące się, kontemplacyjne wręcz, świetnie korespondujące z bardzo oszczędnymi, surowymi niczym czerń i biel zimowego krajobrazu aranżacjami. Wiem, zabrzmi to tanio i banalnie, ale tej muzyki nie tylko się słucha – można ją także zobaczyć i poczuć. Duża w tym zasługa nastrojowych partii fortepianu (Bush) i bardzo subtelnej gry perkusjonisty Steva Gadda. Odpowiedni klimat budowany jest także przez sposób śpiewania Kate, odmienny od tego, do jakiego nas przyzwyczaiła w latach młodości – stonowany, mniej drapieżny. Oprócz niej swoich głosów użyczają również zaproszeni goście, a wśród nich Elton John (w moim ulubionym utworze z tej płyty – „Snowed in at Wheeler Street„).
Na 50 Words For Snow właściwie nie ma zbędnych dźwięków. To precyzyjnie pomyślany i doskonale zrealizowany concept album. Z drugiej strony tu i ówdzie słychać głosy, że nie jest łatwy w odbiorze. Nie lubię tego typu sformułowań, ponieważ zbyt łatwo i często są one używane przez recenzentów w odniesieniu do płyt tak naprawdę nijakich. W tym przypadku mogę się jednak z taką opinią zgodzić. 50 Words For Snow faktycznie nie jest płytą dla każdego, bo… w końcu nie każdy może być w stanie polubić zimę. Jedno wiem na pewno – najnowszy longplay Kate Bush raczej nie zrobi wielkiej kariery w komercyjnych stacjach radiowych. Najkrótszy utwór z tej płyty trwa niemal 7 minut, czyli prawie dwukrotnie przekracza dopuszczalne obecnie standardy (patrz Kazik i jego perypetie z emisją „Plam na słońcu”). A szkoda… PS: Wszystkim, których bliscy zimy się nie lękają, polecam 50 Words For Snow jako pomysł na prezent last minute. Satysfakcja obdarowanego gwarantowana.
Kate Bush 50 Words For Snow (2011) (4.5/5)
Otwierajacy nową płytę utwór Snowflake:
Super płyta i podobnie jak autor tekstu doceniam ją coraz bardziej. Dla mnie to jest pierwszy kontakt z Kate Bush, ale na pewno sięgnę po wcześniejsze albumy. Które są najlepsze?
Moją ulubioną płytą Kate nagraną w latach 80-ych jest „Hounds Of Love”. Bardzo lubię też „Never For Ever” i „Sensual World”. No i koniecznie „Aerial”. Dużo słuchania… 🙂
od tygodnia słucham „50 words for snow” i choć podoba mi się ten album, to jednak wole „aerial”. ten jest po prostu jakby zbyt sterylny, przynajmniej dla mnie. dałabym 3,5-4 gwiazdki.
Płytę dostałem w prezencie mikołajkowym. Pod recenzja mogę się podpisać obiema rękami. Świetna nastrojowa płyta. Przyznam, że też wczesniej nie znałem Kate Bush, bo jestem z trochę młodszego pokolenia, ale jest czego posłuchać.
To raczej „impresja na temat” niż recenzja, ale cieszę się, że płyta się podoba.