Wolnych poznać po tym, że kulawi

Wolnych poznać po tym, że kulawi

Pamięci Artura Smoleńskiego (1971-2007)
– który ważnym człowiekiem i przyjacielem był mi. I jest.

Cały czas mam w telefonie jego numer komórki. Nie dzwonię, bo ja nieczęsto dzwonię. Tak już mam. Wtedy też nie dzwoniliśmy do siebie. Widywaliśmy się chwilami raz na rok, a w bardziej zawirowanych czasach nawet rzadziej.

Dzieliło nas 320 km. I pół życiorysu. Teoretycznie wszystko było wbrew naszej relacji. Mijaliśmy się. Nawet wtedy, kiedy chodziliśmy do jednej klasy w liceum. Nawet wtedy, kiedy mieszkaliśmy w jednym pokoju w akademiku. Mijaliśmy się skutecznie. Nie do końca ci sami przyjaciele, znajomi, niekoniecznie tymi samymi drogami chodziliśmy.

A jednak się spotykaliśmy. Widywano nas często razem. Cały czas czuję jego obecność w moim życiu. Podrzucił mi w liceum Vonneguta, Orkiestrę Teatru ATA, „Jesus Christ Superstar” Andrew Lloyd Webbera, Prowincję i gitarę. Chodzę w kupionej od niego skórze. Wiele ważnych, dookreślających mnie jako człowieka rzeczy, jest z nim związanych.

Powiedział kiedyś, że jako jedyny z jego „starych” znajomych nie odwróciłem się od niego w najtrudniejszych dla niego latach. To jedna z tych kilku rzeczy w moim życiu, z których jestem najbardziej dumny.

Zawsze wykorzystywaliśmy sposobności do spotkania: święta, rodzinne wizyty, koncerty, festiwale, przypadkowe współobecności w obcych miastach. Nigdy by mi to przez gardło nie przeszło, i jemu też nie, ale czuło się w powietrzu moją i jego radość, kiedyśmy się widzieli.

Ostatni raz widziałem go przy okazji koncertu Sinéad O’Connor. Koncert ważny, ale nasza rozmowa jeszcze ważniejsza. Ja leczący koszmarne rany na duszy i dochodzący do żywych. On w swoim długo wyczekanym mieszkanku z poczuciem, że w końcu zaczęło mu się układać, stabilizować, z cudowną żoną i trójką rewelacyjnych dzieciaków.

Pamiętam, jak śpiewał, że „Jest niewidzialna więź, a ona podtrzymuje mnie i wierzę, że jest niewidzialna więź, a ona podtrzymuje mnie i wierzę, że jest…”. A ja wierzę, że Artur podtrzymuje mnie tam, w niewidzialnych rejestrach. Tyle razy dawał mi to odczuć po tym cholernym, przeklętym wypadku.

Artur był człowiekiem niezwykle wrażliwym. Nadwrażliwym. W liceum fascynowali go Kaspar Hauser i Stroszek. Nadwrażliwcy, którzy sami nie mogli sobie poradzić w otaczającym ich świecie. Dlatego nie dziwi mnie to, że na jego twarzy zagościł delikatny, pełen zrozumienia uśmiech, kiedy przyniosłem do szkoły kasetę magnetofonową wydaną przez Polton, której okładkę zaprojektował Kain May. Ja pełen młodzieńczego entuzjazmu do tak prostej muzyki. On pełen młodzieńczego dystansu do tak prostej muzyki. Tak się wtedy różniliśmy. Potem się przestaliśmy różnić, ale już wtedy głęboka prawda zawarta tytule tej kasety trafiła nas obu.

Był to pierwszy materiał Kobranocki „Sztuka jest skarpetką kulawego”. Prosty i ostry rock’n’roll wyrastający z tradycji Motörhead, Rolling Stones i nieskrępowanej radości z grania, który podobał się nawet punkowcom. (Przy okazji zwróćcie uwagę na płytę zespołu PRL „Zła wiadomość”.) Kobranocki, którą pewnie znacie z późniejszego przeboju „Kocham Cię, jak Irlandię”, czyli w ogóle jej nie znacie.

Dodatkowym walorem tej płyty są mocno pokręcone teksty pisane przez ordynatora szpitala psychiatrycznego, którym był Marek „Ordynat” Michorzewski. Mocno pokręcone, ale czysto poetyckie i mądre. Kiedy po wielu latach, podczas których zamieniłem się ze szczeniaka w doświadczonego wieloma obławami wilka, odkurzyłem tę kasetę, doceniłem ich mądrość jeszcze bardziej.

A przypomniała mi się ta cała historia podczas słuchania płyty zespołu Strachy na Lachy „Autor”. (Wiecie, że lubię covery.) Płyty, która oprotestowana przez Przemysława Gintrowskiego ukazała się w koszmarnej, ocenzurowanej wersji (paradoks losu – Gintrowski cenzorem!), a dzięki mocy Internetu (jak kiedyś wydawnictw samizdatowych, z których Gintrowski korzystał) mam ją w wersji nieocenzurowanej. Na tej płycie jest piosenka Jacka Kaczmarskiego z muzyką P. Gintrowskiego „Walka Jakuba z aniołem”. Przyznam się, że nie była to moja ulubiona piosenka Jacka. Natomiast w wersji Grabaża i Strachów dotarła do mnie w sekundę.

Ostatnio rozmawiamy o niej z moim synkiem (rocznik 2003). O tym, jak trudno wyrwać się z okowów tego, co trzeba robić, czego od nas chcą. Tłumaczę, że człowiek naprawdę wolny jest dla otoczenia inny. Że jest mu trudniej niż tym, którzy robią to, co zwykle, to, co zawsze, to, co wszyscy. Że jeśli nie chce być jedną z wielu owiec ślepo biegnących za pasterzem (liderem, tradycją), kierowanych strachem, konformizmem itp., to czeka go życie kulawego, ułomnego, mającego kłopot tam, gdzie inni nawet nie zauważają problemu.

I przekazuję mu swoją nadzieję, że ten stan ułomności jest stanem pobłogosławionym przez Boga.

A niedługo opowiem mu jeszcze o tym, co on sam już przeczuwa. O wielkiej mocy jaką ma sztuka. Dla nadwrażliwców, ludzi non-stop walczących o swoją wolność, obnoszących swoją ułomność jak sztandar (choć w formie kikuta). O tym, ile razy wyprowadzała mnie z gigantycznego zachwiania równowagi. O tym, jak często wspieram się nią, niczym dodatkową skarpetą zakładaną na tę krótszą nogę.

I tylko tyle i aż tyle mogę dla niego zrobić. On sam zdecyduje, którą drogą pójdzie.

Był rok 1989. Tenrok 1989. Na scenie stał młody chłopak. Zamszowe buty, sprane jeansy, wyciągnięty szary sweter. Bardzo powoli mówił:

Nie uczyniłeś mnie ślepym
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie garbatym
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie dziecięciem alkoholika
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie wodogłowcem
Dzięki Ci za to Panie

Nie uczyniłeś mnie jąkałą kuternogą karłem epileptykiem
hermafrodytą koniem mchem ani niczym z fauny i flory
Dzięki Ci za to Panie

Ale dlaczego uczyniłeś mnie Polakiem?

To był Artur, który m.in. tymi słowami Andrzeja Bursy właśnie zdobywał pierwsze miejsce na ogólnopolskim konkursie recytatorskim.

I jak Ci tam w tym Niebie?

Gwiazdki:
płyta: Kobranocka „Sztuka jest skarpetką kulawego” (6/5) (pół piątej za saksofon i cała szósta za teksty)
piosenka: Jacek Kaczmarski „Walka Jakuba z aniołem” (4.5/5)
piosenka: Strachy na Lachy „Walka Jakuba z aniołem (6/5)

2 komentarze to “Wolnych poznać po tym, że kulawi”

  1. Guzik pisze:

    Dzięki Ci, Jacku, za te słowa. Ja ostatnio wspominałem Roberta Krajewskiego. Świat, hmm., nawet nie tyle parszywieje, ile staje się prostacki. A nam dane było żyć jeszcze w czasie jego świetności. Kiedy ważne było, co się mówi, nie umniejszając tego, jak się mówi. Dziś jedno i drugie się nie liczy, dziś jest ważne, co widać.

Skomentuj tenpawlak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *