Biografie, mity i diament: Percy tuż przed wzlotem

Biografie, mity i diament: Percy tuż przed wzlotem

Ostatnio szczęśliwie wpadła w moje ręce kolejna biografia, a jakże, nieautoryzowana, największych hochsztaplerów i geniuszy rock’n’rolla. I dobrze, że nieautoryzowana, bo po cenzurze pana Page’a to czytalibyśmy jedynie o jego nowatorskich koncepcjach produkcji i eklektycznym oraz twórczym podejściu do tradycji. Nie byłoby ani słowa o epizodzie z rekinem i Aleisterze Crowleyu. Z drugiej strony biografii Led Zep, jako nieautoryzowanych, nie można traktować całkiem serio. Czemu więc one służą (poza tworzeniem fajnego mitu dla nieco młodszych ode mnie słuchaczy)? Ano mnie służą do znalezienia w przypisach i podpisach ludzi i zespołów, których nie słyszałem. A którzy warci są posłuchania, bo Ołowiani byle czego nie kradli. Głównie dlatego zachęcam do przeczytania dzieł takich jak „Młot Bogów” Stephena Davisa czy „Kiedy giganci chodzili po ziemi” Micka Walla.

The Band Of Joy (ale nie ten skład od „I Gotta Find My Baby”), z przodu Bonzo, w środku Robert

Biografie te zgodnie donoszą, że pod koniec sierpnia 1968 panowie odbyli pierwszą wspólną próbę, na której zagrali „Train Kept A’Rollin” i zrozumieli, że żyć bez siebie nie mogą (piękne te mity, prawda?). Czyli jakoś 42 lata temu w wakacje Page i Peter Grant musieli wynaleźć Planty’ego, „szalonego hipisa z Black Country”, podówczas robotnika budowlanego, który zgodnie z mitem miał być cudownym, nieoszlifowanym i nikomu nieznanym diamentem wokalistyki rozrywkowej. Tu mit znowu się mija z prawdą, a ponieważ dowody na to mijanie są smakowite, pozwalam sobie załączyć prezeppowskie dokonania „Percy’ego” Planta. Pierwsze nagranie z Alexisem Kornerem, drugie z The Band of Joy. Widać, że ani taki nieoszlifowany, ani całkiem nieznany. A moim skromnym zdaniem pod koniec lat sześćdziesiątych jego głos brzmiał tak potężnie jak nigdy później, nawet w zenicie lotu Zeppelina.

„Operator”, 1968, z Alexisem Kornerem i pianistą Steve’em Millerem

„I Gotta Find My Baby”, 1968, The Band Of Joy, z Jonhem Bonhamem i całkiem dobrym gitarzystą Mickiem Strode’em

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *