Brak słów

Brak słów

W połowie lat 90. ubiegłego wieku została objawiona światu Antologia The Beatles. Zestawowi płyt CD ukazujących się cyklicznie towarzyszył dokumentalny mini serial telewizyjny, a w zapowiedzi był zestaw DVD, na którym to nośniku otrzymać mieliśmy materiał filmowy w wersji poszerzonej. Telewizja Polska stanęła na wysokości zadania, dzięki czemu filmy obejrzałem. Rolę lektora pełnił Roman Rogowiecki, czy także on dokonał tłumaczenia niestety nie pamiętam. Niemniej, postanowiłem pełną wersję Antologii nabyć mimo, że jeszcze nie posiadałem wówczas odtwarzacza DVD.

Kiedy wreszcie oczekiwane wydawnictwo znalazło się w sklepach, wziąłem je do ręki i … wiązanka była długa, a pochwalić się muszę, że znam słów lubieżnych znacznie więcej, niż przeciętny obywatel naszego kraju. Antologia, na którą tak długo czekałem, posiadająca cenę równą cenie odtwarzacza, nie zawierała polskiego tłumaczenia. Ani śladu pana Rogowieckiego – zero lektora, zero napisów. Mimo, że było tam wiele fragmentów koncertów i sporo wcześniej nie wydanych filmów cennych dla każdego fana, płyt DVD nie kupiłem.

Minęło wiele lat, do formatu DVD dołączył Blu-ray, ale w temacie tłumaczeń nic się nie zmieniło. Nie powinno być w tym momencie ważne, w jakim stopniu posługuję się „lengłidżem”. Mieszkam w Polsce i chcę mieć przetłumaczony film, który kupuję. Tak jak kupują go Grecy, Portugalczycy, czy Włosi. Chodzi o szacunek dla mnie, jako nabywcy.

Może jestem prostym głupkiem i nie wiem:

  1. Czemu „Atak Zmutowanych Szewców 4” sprzedawany z kosza za 5 zł posiada tłumaczenie, a filmy muzyczne i koncerty (w tym wypadku chodzi o dodatki z wywiadami) za 50-150 zł w większości ich nie posiadają?
  2. Czy w centrali Universal, EMI i innych potentatów wciąż mają Polaków za debili, którzy kupią byle co, byle w kolorowym opakowaniu, więc szkoda mnożyć koszty?
  3. Czy polscy prezesi i managerowie powyższych firm są ograniczeni w swoim przekonaniu, że jako fan The Beatles i tak kupię filmy z ulubionym zespołem? Mam złe wieści – nie kupię.
  4. Czy prezesi i managerowie powyższych firm handlowali wcześniej półfabrykatami do produkcji obuwia i traktują Universal lub EMI jako przystanek w drodze do innego Orlen, czy T-Mobile? W takim razie rozumiem – myślą: film muzyczny, znaczy się tam sama muzyka.
  5. Czy założenie jest takie, że części kupujących to nie przeszkadza, a druga część nie sprawdzi przed zakupem braku rodzimej wersji językowej?
  6. Czy te wydawnictwa i tak świetnie się sprzedają, a ja wychodzę na zacofanego durnia?

Drodzy Panie i Panowie z EMI, Universal i innych potentatów, schowajcie się z waszymi filmami. Nie kupiłem i nie kupię „Antologii”, „Magical Mystery Tour”, „Help”, „Charlie Is My Darling” i ze 140 innych pozycji. Nie znaczy to, że ich nie widziałem. Skoro nie mogę zapłacić za pełnowartościowy towar, korzystam z niepełnowartościowego za darmo.

Jest jeden wyjątek. W wyniku czyjejś pomyłki, klasyka animacji – beatlesowskie „Yellow Submarine” wydano w wersji z napisami! Uznano pewnie, że film rysunkowy to film dla dzieci.

Kupiłem wersję BD za 112 zł. Dodatki oczywiście bez tłumaczeń – brak słów… dosłownie brak.

Teraz piosenka.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *