Co gra?
Dzięki Bogu nie wszystko. Był taki czas, że grało zbyt wiele co sprawiało, iż pobieżnie słuchałem za dużo. To już za mną i obecnie mam więcej czasu na słuchanie muzyki tak, jak robiłem to kilkanaście lat temu, czyli z większą celebracją. Od pierwszej płyty jestem wierny The Killers i wciąż jestem pod wielkim jej wrażeniem (Hot Fuzz), zawsze mam ją w samochodzie i nie potrafię się nią znudzić. Nie wyobrażam sobie dłuższej podróży samochodowej bez „Somebody told me”.
Co nie gra, choć innym gra?
Mam dość polskiego komercyjnego pop-folku, którego od dłuższego czasu jest bardzo dużo w mediach. Nieważne, czy odwołuje się on do muzyki „spod samiuśkich Tatr”, Ukrainy czy Bałkanów. Niestety to nie ma nic wspólnego z folkiem i nie kupuję tego. Jeśli miałbym być szczery, to wolałbym słyszeć disco polo, bo Ci „twórcy” są dla mnie wiarygodni (choć muzycznie jest to dla mnie Mordor). Popularność pseudo folkowych rytmów „na raz” wynika na wprost z tego, iż „Hej sokoły” śpiewać zaczyna każdy polski chłop, ziemianin i szlachcic powyżej 1,5 promila i dlatego długo jeszcze będę tego słuchał, bo w spadek spożycia alkoholu nie wierzę.
Co tak zagrało, że?
Gdy pierwszy raz usłyszałem „Personal Jesus” Depeche Mode. Miałem wtedy 11 lat i kupiłem sześć kaset „Depechów”. Katowałem je całe wakacje na wieży firmy YOKO, która była własnością mojej cioci (to była taka wieża, która nie miała jeszcze odtwarzacza CD, na jej samej górze był adapter, a poniżej narysowane potencjometry, którymi nie można było ruszać). Od kiedy usłyszałem riff tego utworu zacząłem grać go na pianinie (wówczas pobierałem lekcje na tym zacnym instrumencie) jednak szybko zrozumiałem, że granie tego na klawiszach to absurd i musiałem porzucić pianino firmy Legnica dla gitary i tak już zostało – dzięki „Personal Jesus”.
Co grało, ale wstyd było się do tego przyznać?
Przed nabyciem kaset Depeche Mode miałem kasetę Sandry, którą również katowałem…
Koncert, który zagrał najmocniej?
Najbardziej pamiętam swój pierwszy koncert, na którym byłem – siódma klasa podstawówki, KNŻ w Miejskim Domu Kultury w Zgorzelcu. To, co oni mi zrobili z uszami pamiętam do dziś. Przez tydzień prawie nic nie słyszałem, ale poza tym odkryłem nowy nieznany mi świat, którego zapragnąłem być częścią. Od tamtej pory chciałem grać w kapeli. A ze swoich koncertów pamiętam koncert z zespołem Bajdegapke w miejscowości Ryki, na którym były głównie starsze panie, które wyszły właśnie z kościoła. Naszym największym przebojem był utwór „Kasiu pierdol się”, ale tak jakoś mi się żal zrobiło tych Pań, że w ostatnim refrenie zaśpiewałem „Kasiu nie chcę Cię”. Nie zapomnę, bo wyglądaliśmy wówczas groźnie, graliśmy bezkompromisowego punk-rocka, a tu zanik buntu w takim momencie. A z ostatnich koncertów jestem bardzo zadowolony z koncertu Administratorra w Radiowej Czwórce, był to dla nas poważny sprawdzian, albowiem realizowaliśmy pierwszy raz koncert na żywo i w tym przypadku nie ma taryfy ulgowej – zabrzmi dobrze albo źle. Efektem finalnym jestem uradowany i uważam, że to jeden z bardziej udanych koncertów Administratorra do tej pory.
Twoje grające kamienie milowe?
Tych kamieni było kilka, a droga przewrotna. Na początku było u mnie Depeche Mode, którym zaraził mnie mój sąsiad. Miałem wówczas jedenaście lat, a on dziewiętnaście lat i dzięki tej różnicy dość szybko i na poważnie wprowadzono mnie w świat nowej i prawdziwej muzyki. Później była Metallica czarny album i Nirvana, ale wszystko zmieniło się, gdy usłyszałem Rage Against The Machine. To był jakiś impuls, który sprawił, że nastąpił wewnętrzny reset i weryfikacja wszystkich moich ówczesnych zainteresowań muzycznych. Wiedziałem, że muszę wrócić do klasyki, aby zrozumieć lepiej ewolucje i mutacje muzyki. Nie wiem ciągle, dlaczego, ale pod wpływem właśnie tego albumu (RATM) zapoznałem się z Led Zeppelin, Black Sabbath, Joy Division, Dylanem… Bez tego powrotu podstaw nie byłoby mojego muzycznego świata.
Jaki sprzęt gra?
Jeśli chodzi o wzmacniacze to klasycznie: Orange ad 30, Mesa Dual Rectifire. Z gitarami jest bardziej złożona sprawa, ale za mój podstawowy zestaw uważam Gibsona ES, Fendera Stratocastera i Gibsona Les Paul Black Beauty.
(zapis ze stycznia 2014 r.)
ADMINISTRATORR to warszawska formacja grająca muzykę alternatywną i jednocześnie pseudonim artystyczny założyciela Bartosza Marmola, który powołał ją do życia w marcu 2009 r. Nazwa zespołu nawiązuje bezpośrednio do doświadczeń zawodowych Marmola, a pośrednio i metaforycznie jest odzwierciedleniem wizji świata, w której coraz więcej przestrzeni życiowej ulega formalizacji. Uprawnienia administratora kreują rzeczywistość. Cechą charakterystyczną twórczości ADMINISTRATORRA jest oryginalny proces twórczy, który opiera się na autorskiej koncepcji zakładającej, iż każdy z utworów jest swoistą ścieżką dźwiękową do wcześniej stworzonego opowiadania.
Leave a Reply