Karuna Khyal – Alomoni 1985

Karuna Khyal – Alomoni 1985

Przepraszam.

Wykoleił mi się tekst. I to zanim w ogóle powstał. Chciałem powiedzieć o czymś innym, ale wpadło mi japońskie jajko niespodzianka. Od kilku dni trudno mi przypomnieć sobie jaki mam pesel, nie mówiąc o bardziej skomplikowanych sprawach…

Ale po kolei:

Poniedziałek wieczór: pierwszy odsłuch, jeszcze bez zaburzeń odżywiania się i snu. Na tym etapie pamiętam nawet jak umyć zęby. Budzi się ciekawość, ale generalnie na razie bronię własnej poczytalności.

Wtorek : czemu przyciąga, o co tu chodzi? Puszczę jeszcze tylko raz, żeby wyrobić sobie zdanie… Czy w połowie pierwszej części nie udziela się tam czasem przyrodni brat Beefhearta? Subtelny Batalion Uranian eksploruje moje widzimisię, obiecuję, że zaraz wracam do łóżeczka.

Wtorek, 18:31: ni z tego ni z owego płyta znowu na tapecie. Zauważam dość dziwne, ale miejscami przyjemne manewry beżowych krwinek. Zaczynają po prostu zmieniać stan skupienia. Pojawia się trochę pary, a nie jestem ani w kuchni ani w łazience.

Czwartek, 25:89: ostra perpleksja egzogenna. Zakręciłem gaz, czy może odwierciłem? Pokłóciłem się z kimś przez telefon, czy tylko nie podlałem kwiatków?

Piątek, a może niedziela… Po kolejnych kilkunastu iniekcjach jestem gotowy wytoczyć Słowo Ostateczne:

NIE SŁUCHAJ TEJ PŁYTY!

Takiego przewodu… nie spodziewasz się… nawet jak by ci rekę siłą z wrzecionowatych plazm wyciągali…

Myślałeś może nieraz o szklanych procesorach, tej na bank pewnej utracie makroelementów?

To wszystko prawda.

Jak jeden mąż.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *