Efekt parodystyczny wyrasta szczególnie bujnie na glebie stereotypów, archetypów. Co doskonale udowodnili Dread Zeppelin, a zwłaszcza Tortelvis, żywcem wyjęty z konkursów na sobowtóra Króla. Hayseed Dixie podeszli do tematu od tzw. drugiej strony. Oni sami są stereotypem, który żarłocznie, lekkomyślnie i obrazoburczo rzuca się na największe dzieła rockandrolla. Do tego stereotypem, który mrozi krew w żyłach: te kraciaste koszule, ogrodniczki, przepaski a’la Rambo i czyste, niewinne wejrzenie Ala Bundy’ego, prezentowane przez frontmana Johna Wheelera. American Midland, Appalachia, drwale, górnicy i mechanicy, bluegrass, banjo i niewątpliwie przepocone podkoszulki.
Jednak tym, co mrozi krew w żyłach nie mniej, są niesamowite umiejętności czterech panów, którzy na bluegrassową modłę od 2001 r. zinterpretowali między innymi: „Highway to Hell” swego ulubionego AC/DC (zwróćcie uwagę na fonetyczne podobieństwo nazw zespołów), „Ace of Spades”, „Paint It Black” i „War Pigs”. Wirtuozeria to jedno, ale trzeba też mieć w sobie sporo ognia i cały worek bezczelności, by zagrać te kawałki bez przesteru i na banjo, nie dokonując na nich tym samym brutalnej egzekucji. Moim zdaniem chłopakom ognia nie brakuje, kawałki przeżyły, a czterej kowboje bawią się setnie przy każdym wykonaniu, bo ta muzyka chyba jeszcze lepiej broni się na żywo.
Może na dłuższą metę (a długość mety to już 10 lat) pomysł traci nieco na świeżości, ale chłopaki potrafią wzbogacić repertuar o własne kawałki, a poza tym zawsze jest ten mały dreszczyk – co teraz padnie ofiarą przaśnego country’owego grania? A oni już zawsze wpadają na taki pomysł, że nie uśmiechnąć się trudno. Zobaczcie.
Jest taki, co się nie uśmiechnął…?
A dla tych, co tak samo by chcieli, zespół bez wahania zdradza najtajniejsze tricki swego warsztatu…
Leave a Reply