Kogo skarcić za Hołdysa?

Kogo skarcić za Hołdysa?

Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że mamy do czynienia z benefisem Zbigniewa Hołdysa. A benefis to był szczególny, gdyż artysta świętował dziesiąta rocznicę ostatniego pojawiania się na scenie.

I dlatego tej recenzji nie można zacząć od muzyki, ale od Hołdysa. Co zresztą jest moim zdaniem zgodne z intencjami muzyka, który dobrze się czuł w roli konferansjera, gawędziarza i głównej gwiazdy koncertu. Rzut oka na widownię (konkretnie na liczbę pozostałych na niej włosów) potwierdza, że tego chcieli również zgromadzeni w „Stodole” – święta wspomnień, powrotu Guru.

Oczekiwany Hołdys show pokazał, że artysta jest – jak śmiałem zresztą przypuszczać – postacią tyleż inteligentną, co irytującą, tak bardzo „niekomercyjną”, że aż w swej niezależności mentorską, pewną swoich racji do arogancji. Ot, taki festiwal – jeśli nie sprzeczności, to rozmaitości. Ma to swój urok dla zagorzałych fanów. Dla mnie wrzucanie jakiemuś krzykaczowi z publiki od prostaczków wypadło wątpliwie, bo jeśli się jest Hołdysem (a SIĘ JEST, oj, tak), to można nad krzykaczem przejść do porządku dziennego. Ten i kilka innych momentów potwierdziło, że dawno się nie koncertowało… Co nie znaczy, że kontakt z publiką był do kitu, że choćby wspomnę „Drogę do Rio” i sześć kurczaków na lokomotywie… Ale chwilami bałem się głośniej krzyknąć: brawo! To dość specyficzne na rockowym koncercie, przyznacie…

Muzyka też była benefisowa. Gościnne udziały Artura Gadowskiego, Ani Brachaczek, Vienia czy beatboxera (nie wiem, czy dobrze używam tego słowa, znalazłem je w sieci i nie wiem, co znaczy) Simona. Zmiany klimatów, nowe podejście do hitów Perfectu, przymrużenie oka przy „Autobiografii”. I poziom grania też zróżnicowany był, a zwłaszcza śpiewania, bo Guru niestety (na plus, że samoświadomość tego ma) i fałsza zasunąć potrafi. Zespół Kosmos, złożony, jak sam Hołdys reklamował, z ludzi z różnych zupełnie baśni muzycznych, momentami powalał mocnym, konkretnym, rockowym brzmieniem (do riffów to Guru łeb ma, a jak się coś zagra na trzy basy, to musi brzmieć…). A momentami czegoś jeszcze brakowało, chyba nie zgrania, bo ponoć ćwiczyli długo, czyżby jednak muzycznego zrozumienia? A może tylko koncertowego wspólnego doświadczenia? Tego ucho laika nie było w stanie do końca ocenić, niemniej w ekipie jest potencjał, a każdy obecny na koncercie wie, że mówiąc to, mam na myśli zwłaszcza Mateusza Owczarka, takiego chudego długowłosego gówniarza, co już bardzo dobrze wie, do czego służy wiosło.

Co z tego będzie – nie mam pojęcia, za głupi jestem. Ale na pewno ciekaw, jak to się rozwinie, nawet nie na koncercie, ale – bo jest taka nadzieja – na płycie. Kiedy zamiast benefisowych dygresji bronić się będą musiały same gary & gitary. Mimo wszystkich ale – ja tę płytę nabędę.

Hołdys, Stodoła, 9.12.2010 (4/5)

Zbigniew Hołdys – dwugryfowy gitarobas „Dali”, wokal

Mateusz Owczarek – gitara

Tytus Hołdys – różne rzeczy/emocje

Artur Kempa – gitara

Kuba Koźba – wokal

Bogdan Wawrzynowicz – bas

Grzegorz Grzyb – perkusja

i inni.

PS. Guru by mnie za to zbeształ, ale widząc bardzo dobrze śpiewane przez Gadowskiego „Idź precz”, a nawet słysząc nowe kawałki, pomyślałem o Markowskim.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *