Zrecenzować pozytywnie koncert AC/DC? Trudne. No bo jak?
Że mieli zróżnicowany repertuar? Wolne żarty. Trzydzieści parę lat grają tę samą piosenkę.
Że doskonale improwizowali? E tam, improwizuje tylko jeden, zawsze w tej samej skali.
Że błyskotliwie dyskutowali z publicznością? All right, okey, let’s go on with it.
Że zaskoczyli scenografią? Bez przesady – rock’n’roll train, hell’s bell, dmuchana Rosie i sześć armat.
No więc co w tym jest? Mięso. Brzmienie jak czerwony, wilgotny kawał schabu, równo ucięty tasakiem. Energia i zero sprzedaży. Niewinna wiara w to, że wciąż fajne są gitarowe solówki. Drobny tyłek Angusa wypięty na jazz, Mozarta, przeznaczenie, a nawet wybory prezydenckie w Polsce.
Nawet nie zauważyłem, jak minęły te prawie dwie godziny. Dlatego nie ma co się rozwodzić. Jedynym poważnym kandydatem na prezydenta jest Angus Young. A wy, Bronku i Jarku, choćbyście i nawet swoje białe dupcie mężnie wypięli, to brakuje wam jeszcze jednego atutu – nie potraficie NAJLEPIEJ w świecie zagrać na żywo rock’n’rolla.
AC/DC, 27.05.2010, Lotnisko Bemowo (5/5)
Leave a Reply