Miłość

Miłość

Nie jestem jakoś specjalnie oblatany w dyskografii ansamblu ( poszczególnych muzyków znam lepiej z innych projektów), ale polecam załapać się gdzieś na ten film, jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji. Raz, że nie narzekamy na nadmiar  kinowych dokumentów poświęconych rodzimym kapelom, a dwa, że ta historia jest zdecydowanie uniwersalną opowieścią o różnych aspektach mechanizmu tzw. bycia w zespole – niekoniecznie grającym jazz/ yass/ jakzwałtakzwał, niekoniecznie polskim i niekoniecznie buszującym po estradach w realiach pierwszej dekady po przełomie ustrojowym.

Podstawowa zasługa Filipa Dzierżawskiego polega na tym, że wiarygodnie i ciekawie przedstawił starcie naprawdę mocno odmiennych charakterów. Z jednej strony “adehadowy” Tymon, z drugiej niby wyluzowujący się z biegiem lat, ale ciągle dość “nerdowy” Możdżer a obok nich wrażliwy, ale najbardziej niepokorny i bardzo pewny swojej wizji Trzaska. Sikała sprawia w filmie wrażenie osoby nieco powściągliwej no a Olter z wiadomych względów nie może zabrać głosu z dzisiejszej perspektywy, ale  między innymi właśnie dzięki tym różnicom w przedstawianiu poszczególnych osobowości cały zestaw “żre”.

1

Chyba najlepiej wypada w filmie jeszcze innego rodzaju kontrast: pomiędzy będącą punktem wyjścia potrzebą mitologizowania zdarzeń, takim swoistym “robieniem legendy” a dominującą w wypowiedziach muzyków bezpośredniością i brakiem nadmiernej autocenzury. Widzimy więc oparte na dużej wzajemnej kumacji próby i koncerty, ale co jakiś czas wyłażą również na wierzch niesympatyczne zjawiska: chore ambicje, ludzkie gierki…Cały czas widzimy, że coś tych gości mocno zbliżylo do siebie, ale daje się też odczuć ewidentne różnice w ich myśleniu, czasami też dość odmienne postrzeganie artystycznego celu całej tej interakcji. Zresztą samo zakończenie filmu ciekawie podsumowuje te różnice, przy okazji odnosząc się do plagi naszych czasów czyli moich “ulubionych” reunionów… Dzisiaj jak wiadomo reaktywuje się każdy kto może, a nawet kto nie może (od paru tygodni jak wychodzę z domu pierwsze co mijam to plakat reklamujący niedawny koncert Kalibra 44), dobrze więc , że w filmie traktującym na swój podchwytliwy sposób o idei powrotu po latach, nie robi się tego według przepisu “wrzuć parę zdjęć, dodaj trzy kilo nostalgii i wymieszaj”.

Pasuje mi też pewna wizualna oszczędność “Miłości”, po części wynikająca zresztą z faktu, że zwyczajnie nie ma nie wiadomo jak wielu pamiątek zachowanych z okresu gdy grupa była aktywna. Wstawki z koncertów czy w ogóle wszelkie archiwalia sa raczej urozmaiceniem, najczęściej albo sluchamy wypowiedzi albo przyglądamy się próbom. Formalnie dobrze przystaje to jednak do samej historii, film jest przez to tak bezpośredni jak bezpośrednia była nazwa grupy. Poza tym tu nie miało chyba chodzić o efekty specjalne: lekko szaro-bura otoczka pomaga uwiarygodnić historię. W końcu chłopaki spotkali sie na polskim wybrzeżu w latach osiemdziesiątych a nie w Beverly Hills.

2

 

Ogólnie więc naprawdę dobra robota i jeśli miałbym się czegoś doczepić to może tylko tego, że mimo wszystko po części przez tę oszczędność środków bardziej pasowałoby mi gdyby film był o jakieś 20 minut krótszy –  po prostu lepiej wpłynęłoby to na dynamikę całości. Tyle że z drugiej strony pewnie wtedy trudniej byłoby tę “Miłość” rozpowszechniać w kinach. No dobra, niech będzie, że skoro rzecz traktuje o muzyce improwizowanej to lekkie rozwleczenie tematu jakoś tam z nią ostatecznie koresponduje…

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *