Nirvana / Live At Reading

Nirvana / Live At Reading

Nirvana / Live At Reading

Recorded August 30 1992 at the Reading Festival (wersja CD)

Kiedy pierwszy raz zobaczyłem reklamę tego wydawnictwa, uzbroiłem się w niecierpliwość i maksymalnie skróciłem czas od odbioru informacji do włożenia płyty w czeluść odtwarzacza. „Here we are now, entertain us” zamruczałem tylko w oczekiwaniu na dźwięk. Poszło.

Zaczęli utworem „Breed” z wydanego w 1991 albumu „Nevermind”. Słuchając, przypomniał mi się pewien teledysk grupy Queen, w którym to pędzący pociąg rozbija mur ustawiony na torach i pędzi na kamerę. Punk-rockowa energia rozsadza głośniki. Sekcja rytmiczna brzmi mocno i równo, a gitara skutecznie może rywalizować z piłą tarczową, zarówno w kategorii „brzmienie”, jak i „ilość decybeli”. Podobnie jest w „Drain You”, drugim utworze. Bez zapowiedzi, bez mizdrzenia się w kierunku publiczności, rockowy pociąg gna dalej. „Aneurysm” z ep-ki „Hormoaning”, „School” z debiutu „Blew” i „Sliver” wydany na „Incesticide” nie pozwalają odetchnąć. Trochę rozczarowuje kolejny set z „Nevermind”. Zwłaszcza „In Bloom” – moim zdaniem to najsłabszy moment koncertu. Repertuar z Wielkiej Płyty jest tu zresztą odegrany niemal w całości (brakuje tylko jednej piosenki). Utwory brzmią jednak ostrzej i energetyczniej. Właśnie w nich słychać w nich fascynacje Cobaina zespołem Pixies. Dalej znów coś z debiutu – „About A Girl” a następnie zapowiedź następnej płyty – niewydany jeszcze „Tourette’s” z zagrywką gitarową inspirowaną, a może tylko podobną do zagrywki pochodzącej z utworu Bowiego „Man Who Sold The World”, wykonanego przez Nirvanę na koncercie „Unplugged MTV”. Dalej kolejne hity z drugiego wydawnictwa grupy i wreszcie kulminacja – największy hit grupy.

Kurt Cobain jako gitarzysta rytmiczny radzi sobie bardzo dobrze. Częste zmiany barwy instrumentu powodują, że koncert nie nuży jednostajnym brzmieniem. Solówkom gitarowym co prawda brak polotu np. Slasha, ale taka jest konwencja stylu Nirvany. Czasem jednak Cobain zachowuje się, jakby skończył jedynie krótki, korespondencyjny kurs grania na gitarze i dał temu pełen upust w „Smells Like Teen Spirit”. Zespół pokaleczył utwór najlepiej jak potrafił pokazując zapewne w ten sposób swój stosunek do sukcesu, pieniędzy z nim związanych i całej otoczki medialnej, która pojawiła się wówczas wokół zespołu. Z obecnego punktu widzenia, chciałbym usłyszeć ten kawałek zagrany lepiej, ale przecież słucham koncertu z przed 18 lat, zapisu tamtych czasów.

Najbardziej emocjonalny jest śpiew przechodzący najczęściej w krzyk. Że nie czysto? Nie jest czysto, ale jest bardzo szczerze. Nie możemy nie wierzyć w prawdziwość wyśpiewywanych wersów. Mkniemy po torach mijając kolejne stacje z  utworów wydanych na płytach i nie wydanych, kawałków autorskich i coverów. Tempo nie spada do samego końca. Wreszcie finał –  fragment “Star Spangled Banner”. Przychodzi na myśl słynne wykonanie amerykańskiego hymnu przez Jimi’ego Hendrixa na festiwalu Woodstock. Cobain gra inaczej. Fałszuje, celowo nie trafia w dźwięki. Hymn na miarę pokolenia X? Ciekawe, jakby zabrzmiał grany dziś. Może usłyszelibyśmy w nim śpiew muezina…

Wielki koncert – wielkie wydarzenie, jedno z ważniejszych w historii rocka.

Obniżam ocenę o gwiazdkę za „In Bloom” i zmasakrowanie „…Teen Spirit”

Wersja CD (4/5)

Breed, Drain You, Aneurysm, School, Sliver, In Bloom, Come As You Are, Lithium, About A Girl, Tourette’s, Polly, Lounge Act, Smells Like Teen Spirit, On A Plain, Negative Creep, Been A Son, All Apologies, Blew, Dumb, Stay Away, Spank Thru, The Money Will Roll Right In, D-7 25, Territorial Pissings


Nirvana / Live At Reading

Recorded August 30 1992 at the Reading Festival (wersja DVD)

Napis na okładce DVD głosi: „For the first time! Experience this legendary concert in 5.1 surround sound”. A co tak naprawdę dostajemy?

Dostajemy trio na scenie, która wydaje się dla niego przynajmniej dwa razy za duża. Scenie, której jedyną ozdobą jest wisząca za perkusistą biała płachta. Dostajemy statyczne z reguły ujęcia muzyków i obraz odstający zdecydowanie od dzisiejszych, wyśrubowanych  standardów. Dostajemy wreszcie zespół, któremu zdarza się zagrać nierówno i przeraźliwie zafałszować. Jaki zatem koncert dostajemy? Wybitny.

Najważniejszy zespół lat 90. zagrał – jak głosi wieść gminna – swój najlepszy koncert. Zespół w gruncie rzeczy klubowy (tak, tak!) pozamiatał kilkudziesięcioma tysiącami ludzi na wielkim festiwalu. Panowie Grohl, Novoselic i Cobain pokazali, jak powinien wyglądać rockowy koncert. Wszystkie elementy, które raziłyby u innych – fałsze, niedociągnięcia, pomyłki (jak w „Sliver”, „In Bloom”) – tutaj stają się atutami. Widać, że grają żywi ludzie, a nie automaty, odgrywające wiernie repertuar znany z płyt. Widać pot, krew (zbliżenia na gitarę Cobaina!) i łzy (no, tych akurat nie było). Żadnego mizdrzenia do publiczności, energia, no i – bagatelka – repertuar. Tutaj też nie ma kalkulacji, grają zestaw „The Best of”, ale najbardziej znane numery odgrywają już na początku. Koncertowo i z ogromną satysfakcją (co widać po ironicznych uśmieszkach Cobaina i Novoselica) skopany ” Smells Like Teen Spirit ” pojawia się mniej więcej w połowie koncertu. I jest to świetne posunięcie – nie ma bowiem sytuacji, kiedy publiczność oczekuje na „przeboje”, a raczej daje się ponieść punkowo – beatlesowskiej sile muzyki Nirvany.

A jak wyglądał koncert? Zaczyna się od wjazdu Kurta Cobaina na scenę na wózku inwalidzkim. Wokalista, ubrany w blond-perukę i dziwaczny fartucho-kaftan (którego nie zrzuci do końca koncertu) przez cały koncert zdaje się być nieco wycofany, skupiony na sobie, na tym co gra i co śpiewa. Skupiony, nie znaczy nieobecny – charyzma nawet po tych 18 latach od koncertu bije po oczach. Ożywia się w dwóch momentach. Po raz pierwszy przed „Smells…”, kiedy dla zmyłki zaczynają grać „More than a Feelings” grupy Boston oraz przed „All Apologies”, kiedy pozdrawia swoją 12-dniową córkę i prosi publiczność o chóralne pozdrowienia dla Courtney Love. Basista – Krist Novoselic, ubrany w czarną, skórzana kurtkę z kolei przejął na siebie rolę dialogującego z publiką (dialogującego niezbyt często, ale jednak). Dave Grohl jest najmniej widoczny, ale dość mocno słyszalny. To, co ten facet wyprawia (tu się przyznam – mój ulubiony perkusista rockowy ever!) to szaleństwo – wali w bębny w tak, jakby chciał je rozwalić, nie gubiąc zresztą rytmu. I tak przez cały czas panowie, nieco porozrzucani po – jak już wspomniałem – zbyt dużej scenie, udowadniają swoją wielkość. Pokazują, skąd wzięła się legenda Nirvany. Koncert kończy się rozwałką instrumentów, odegraniem hymnu USA (przecudowne fałsze) oraz wręczeniem jednemu z widzów gitary Cobaina. Tylko tyle i aż tyle. Dla mnie bomba.

Na osobny komentarz zasługuje różnica miedzy wydaniami CD a DVD. Na DVD mamy szansę obejrzeć koncert od początku do końca – z rozgrzewkami, przygrywkami przed utworami, dialogami z publicznością i krótkimi przerwami. Na CD tego brakuje – 94 minuty koncertu przykrojono do 79. I trochę szkoda. Warto byłoby się pokusić o wydanie całości na 2CD (tak jak to robi np. Pearl Jam przy okazji swoich bootlegów). Oceniając jednak wersję DVD powiem jasno i wyraźnie: genialny koncert genialnej kapeli.

Wersja DVD (6/5)

Trailer

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *