O sposobach chodzenia na koncerty na marginesie Festiwalu Warszawa Singera 2015

O sposobach chodzenia na koncerty na marginesie Festiwalu Warszawa Singera 2015

Z tego co widzę są co najmniej dwie szkoły chodzenia na koncerty. Ja preferuję tę najbardziej ryzykowną. I nie chodzi mi o niebezpieczne ulice, zaułki czy podwórka, którymi czasem trzeba się przedostać do przestrzeni scenicznej. Chodzi o jak największą niewiedzę, ignorancję z którą uwielbiam gdzieś zajrzeć, aby coś posłuchać.

Odkryłem to niedawno, w erze spotifajów i innych podglądaczy. Zobaczyłem, że przed jakimś koncertem moi znajomi przygotowują się zapoznając się z muzyką wykonawcy. Być może nawet decydując o tym czy kupią bilet, czy też nie, czy warto, czy nie warto. A ja wiem, że ja tak nie mam. A co więcej, nie chcę tak mieć.

Kiedy znam jakiegoś wykonawcę i mi się podoba, czuję się na koncercie zakładnikiem tego lubienia. Ściskam mocno kciuki i swoją duszę za to, aby mu/jej się udało, żeby koncert był porywający, spektakularny, fenomenalny. Co najmniej tak jak cyzelowana godzinami i dniami płyta, która mi się podoba. Wyobraźcie sobie jaki to ciężar i jaka odpowiedzialność. Jakie nerwy, które nie pozwalają słuchać spokojnie, aż do tego momentu (rzadkiego) kiedy koncert okaże się właśnie taki. Niedawno na festiwalu Singera byłem na Marku Dyjaku i się strasznie męczyłem kibicując mu do aż do krwi.

A jakie rozczarowanie i smutek, kiedy okaże się że trzymanie kciuków nie pomaga i wykonawca cieniuje, fałszuje, myli się, nie nawiązuje kontaktu w publicznością i w ogóle nie wyszło. Co się zdarza i ja to rozumiem, ale to jakaś masakra jest.

Natomiast kiedy nie znam, nie wiem nic, to tylko może być albo dobrze albo zlewka. Jak za darmo to w ogóle bezproblemowo. Jak za pieniądze, to w końcu tylko pieniądze. Ja ich do grobu nie zabiorę. A tam gdzie będę, będą niepotrzebne. Tak wierzę.

No więc wolę gdzieś pójść na podstawie zasłyszanych opinii, których z premedytacją nie eksploruję i czekać na niespodziankę. Dobrą lub złą.

Czasem jest bardzo śmiesznie. Niedawno na festiwalu Singera postanowiłem pójść na Daniela Kahna, bo zobaczyłem na fb, że ktoś tam kogo lubię się wybiera. Może nawet coś pomyliłem, i to był inny koncert, ale nie sprawdzałem, nie słuchałem, nie czytałem. Pełen spontan.

Zabrałem Żonę, dzieci i poszedłem. Spodziewałem się czegoś zbliżonego do wytwórni Zorna. Popieprzony eksperymentalny jazz plus etno. Miałem nawet obawy, czy dzieciaki wytrzymają i wyrzuty, że może przesadzam z tą edukacją muzyczną.

A na koncercie się okazało, że mam do czynienia z uroczo przynudzającym, mocno zaangażowanym, internacjonalnym, erudycyjnym, żydowskim grajkiem-bardem, który czy to akompaniując sobie na gitarze czy na akordeonie, śpiewał lewackie piosenki niezgody. Pełne naiwnego idealizmu, pod którym podpisuję się całym swoim sercem, które wszak po lewej stronie jest.

IMG_3076

Dlaczego śmiesznie? Bo gdybym wcześniej posłuchał jego płyt w jakimś streamingu, to zapewne nigdy bym nie poszedł na ten koncert. Bo… na pierwszy rzut ucha, pełno takich grajków jest. A tak na koncercie zadziałała aura i feromony i wszystkie te rzeczy, które nie są do poczucia w jakiejkolwiek innej sytuacji, niż kiedy artysta gra dla mnie na żywo.

A tak to przyznam się, że polubiłem propozycje artystyczne Daniela Kahna i zamierzam mieć w swojej kolekcji ze dwie jego płyty.

Generalnie polecam kontakt z jego sztuką. Tutaj macie fragment improwizacji na znany temat.

A Matisyahu? No… tak. Kilka lat temu przypadkiem go usłyszałem. I to nawet nie wiem, czy to ja usłyszałem, czy Żona. Ale było cudownie. A teraz? Było ok. Ale wiecie, strasznie się bałem, co nie było fajnym uczuciem, że nie będzie tak jak za pierwszym razem. I nie było. Niemniej jeśli nie znacie mistrza, to nie szukajcie, nie słuchajcie, tylko pójdźcie.

No chyba, że wolicie drugą szkołę. To posłuchajcie. Koniecznie. Bo warto.

Festiwal Singera 2015

Koncert:

Marek Dyjak (3/5)

Daniel Kahn (5/5)

Matisyahu: (4/5)

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *