No to roztkliwił Totem po całości, wspominając „Stawkę…”, „Psa cywila” i „Janosika”. Nie powiem, żeby mnie muzyczna ilustracja przygód J-23 nie brała – wręcz przeciwnie.
Natomiast do niefilmowej muzyki PRL-u, zwłaszcza tej dawniejszej (czyli pomijamy temat rzekę „polski rock lat osiemdziesiątych”), już takiego nabożnego stosunku nie mam. Polska młodzież śpiewająca polskie piosenki, do grającej szafy grosik wrzuć, chłopak z gitarą i dżinsy spodnie – powiedzmy, że jest to słony dość ocean, na którym z rzadka tylko pojawiają się piękne laguny o smakowitych nazwach Breakout, Niemen, SBB… Albo pustynia, na której pod tymi nazwami kwitną ożywcze oazy.
Jak powszechnie wiadomo jednak, niechęć bierze swe źródło w ignorancji. A w tej materii mam się czym pochwalić. Postanowiłem jednak parę miesięcy temu coś w sobie poprawić, wprawdzie bez większej nadziei, ale… Efekty przerosły znacznie moje oczekiwania. Otóż zawsze wyobrażałem sobie, jak cierpieć musieli artyści, mający choć trochę gustu i trochę świadomości, co się na świecie dzieje, a zmuszeni grać „polskie piosenki”. Jakie przeżywali rozdwojenie jaźni. Okazuje się jednak, że „niepolskie piosenki” znano i grano chyba częściej niż się współcześnie sądzi, a obce imperialistyczne brzmienia sączyły się jednak z socjalistycznych głośników.
Tradycja coverów PRL-u obejmuje mnóstwo doskonałych i ważnych utworów, poczynając od moich ulubionych The Zombies:
Najchętniej ogrywanym repertuarem dysponowali jednak rzecz jasna Beatlesi. Jeden z ich najlepszych wczesnych numerów padł łupem grupy Szwagry. Dobra, tekst (Wiesław Dymny) rozkłada na łopatki, ale muzycznie cover jest uczciwy.
Do Beatlesów – tym razem w oryginale – podchodziły także Czerwone Gitary. Znów skutek robi wrażenie. Ogień jest.
Potem pojawił się Hendrix. I tutaj, przy „Can You See Me”, to już po prostu kapcie z nóg spadają. Niech to będzie zagadka: kto gra?
A potem było Woodstock i pamiętny występ Joe Cockera z „With a Little Help From My Friends”. To podejście Niebiesko-Czarnych z Wojciechem Kordą i Adą Rusowicz to bardziej cover Cockera niż Beatlesów, dość wierny, ale kolejny raz poziom wykonawczy jest palce lizać.
A na do widzenia, żeby nie było, że tylko cudze, przykład produkcji rodzimej, choć w obcym klasowo duchu Jimmy’ego Reeda jak najbardziej. Kawalerowie i nieśmiertelne sporty, które nigdy nie gasną. Na ilu płaszczyznach ten kawałek jest dziś niepoprawny politycznie – aż trudno zliczyć. Przepaść kulturowa już się zrobiła między nami a tamtym czasem, ale to surowe granie wciąż coś w sobie ma…
Leave a Reply