Są artyści…. Nie, nie artyści, raczej wykonawcy. Są więc wykonawcy, którzy z założenia nie tworzą wielkiej sztuki. Tworzą muzykę do tańca, do słuchania w samochodzie, do prezentowania w stacjach radiowych dla niewymagających słuchaczy. Nie potępiam ich. Niech tam sobie grają, skoro ktoś chce tego słuchać i kupować ich twórczość.
Gorzej, kiedy uznany wykonawca popełni dziełko, co to wstydu nie ma, a drogę do kasy toruje. Istnieją też utwory zamęczone przez radio, a także takie, którym nic nie brakuje, ale zwyczajnie mi się nie podobają.
Po długim odsiewie wybrałem finałową dziesiątkę piosenek doprowadzających mnie do pasji, ilekroć je słyszę. Otóż one:
10 – Stairway to Heaven – Led Zeppelin (1971)
Zmierzch epoki hippisowskiej. Estetyka hippisów dotykała i czasem lekko przekraczała linię dzielącą sztukę od kiczu. Led Zeppelin na czwartej płycie właśnie tej linii delikatnie dotknęli. Prawdopodobnie utwór powstał na zamówienie Rozgłośni Harcerskiej, by dziarscy druhowie mogli rozmiękczać druhny gitarowym pochodem rozpoczynającym „Schody”. Oczywiście intro „Stairway to Heaven” jest klasą samą w sobie, ale słuchałem tego tyle razy w interpretacji domorosłych gitarzystów, że dziękuję bardzo.
9 – Under The Bridge – Red Hot Chilli Peppers (1991)
Red Hot Chilli Peppers to zespół dziarski, pełen mołojeckiej energii. Byłem pewien, że Hoffman, kręcąc „Ogniem i Mieczem”, zatrudni całą kapelę w roli Bohuna, a w każdym razie wykorzysta „True Men Don’t Kill Coyotes” jako motyw przewodni filmu. Reżyser zdecydował jednak nakręcić swój film dopiero po kilku latach, kiedy zespół miał już na sumieniu hit „Under The Bridge” i na Bohuna się nie nadawał.
8 – Angie – The Rolling Stones (1973)
Piosenkę o Andzi oceniłem przy okazji recenzji płyt The Rolling Stones i nie chcę już do tego wracać. Przeczytać można tu.
7 – Maxwell’s Silver Hammer – The Beatles (1969)
Bogom rocka też się dostanie. Dlaczego z płyty „Abbey Road” słucham głównie drugiej strony? Z tego powodu, że na pierwszej znajduje się rzeczony utwór, a także „Octopus Garden” – nieudana kontynuacja „Yellow Submarine” i „Och Darling” – nieudana kontynuacja wszelkich nieudanych kontynuacji. Pieśń o młotku jest jednak najstraszniejsza. Występuje tu moja „ukochana” harmonia – C-dur, A-mol itd. Okraszona dziecinną melodyjką i słodkim refrenikiem – „bang, bang”. O niesamowitym poczuciu humoru autora pieśni – Sir Paula McCartneya – świadczy jego śmiech szczery, podczas śpiewania. Jestem też przekonany, że odgłos uderzeń młotka to Lennon walący głową o ścianę z rozpaczy.
6 – Mull Of Kintyre – Paul McCartney (1977)
Kobziasty walczyk to największe osiągnięcie mistrza w latach 70. XX wieku. Wraz z „Hi, Hi, Hi” i „Jet” stanowi zestaw, dzięki któremu można było uwierzyć plotce, że prawdziwy McCartney naprawdę zmarł dekadę wcześniej, a teraz występuje jego sobowtór. Na szczęście chwilę potem srebrny młotek Maxwella strzelił go w potylicę, Macca odzyskał formę i popełnił kilka ważnych płyt.
5 – Tears In Heaven – Eric Clapton (1991)
Nie kwestionuję bólu autora po stracie syna. Nie mam pretensji do wartości muzycznej utworu. Piosenka stała się przebojem, w związku z czym Clapton stał się bogatszy o parę eurocentów. Uczucia na sprzedaż. Wydaje mi się to niesmaczne i dlatego „Tears In Heaven” jest na tej liście.
4 – Every Breath You Take – The Police (1983)
Sting rozstaje się z żoną, a chwilę potem z zespołem. By ukazać światu swoje cierpienie, używa pochodu akordów C-dur, A-mol, F-dur, G-dur (taki sam pochód mają „Biały Miś” i „Pieski Małe Dwa” – klasyka pieśni rozpaczy). Teraz musi jeszcze rozwlec na tych akordach zawodzącą melodię i położyć na nutach słowa w stylu: „Och can’t You see, You belong to me….” Udało się – podmiot liryczny cierpi….. Ja też.
3 – With Or Without You – U2 (1987)
Płyta „The Joshua Tree” jest uznawana za jedno z największych dokonań w historii rocka. Ciekawe dlaczego? Organicznie jej nie cierpię od dnia premiery. Piosenki są banalne i nudne. Do skopania wybrałem „With Or Without You”, dlatego że jest najbanalniejsza i najnudniejsza. To właściwie wszystko, co mam do powiedzenia na temat mdłego brzmienia gitary z pogłosem i egzaltowanego pseudokaznodziejskiego zawodzenia Bono. Na szczęście U2 wydali potem płytę „Rattle And Hum”, która nikomu się nie podoba, a mnie owszem.
2 – Money For Nothing – Dire Straits (1985)
Jak ktoś płytę „Brothers In Arms” kupił, to oczywiście zapłacił za nic. Multiplatynowe wydawnictwo z banalnymi melodyjkami („Walk of Life”, „You Latest Trick”), z mruczandem zamiast śpiewu („Brothers In Arms”) i wieloma innymi elementami, które mnie drażnią. Nie będę o nich pisał, bo bym musiałbym teraz przesłuchać płytę, a tego nie jestem w stanie dokonać. Czemu wybrałem „Money For Nothing”? Ze względu na niby śmieszny tekst. W przypadku Dire Straits nader adekwatny. Mark Knopfler z zespołem dwa lata wcześniej popełnił utwór „Twisting By The Pool” – też był dziarski.
AND THE WINNER IS……
1 – I Just Call To Say I Love You – Stevie Wonder (1984)
To, czemu uznany i ambitny wykonawca popełnił hymn wszystkich remiz, pozostanie jego tajemnicą. Pewnie miał duże długi. Pewnie je spłacił, bowiem „Ajdżastkola” grały wszystkie weselne kapele jak Polska długa i szeroka. Pewnie nawet do dziś grają, i to nie tylko w Polsce. Steve’i popisał się jeszcze potem wraz z Jacksonem kiczowatym „We Are The World”. Ale rumba „I Just Call…” jest nie do przebicia. I jeszcze to „cha-cha-cha” w finale!
Najlepszego!
PS.
Oczywiście nie wszystkie utwory są w tonacji C-dur. Nie chciało mi się jednak dokładnie sprawdzać.
Hmmm…
1. Nie daruję Ci definicji: cóż to jest „estetyka hippisów” i co świadczy wg drogiego kolegi o tym, że „czwórka” LZ jest utrzymana w tej estetyce? I dlaczego ociera się o kicz?
2. Nie jestem ortodoksem, przenigdy – można delikatnie skrytykować jedną piosenkę Beatlesów – ale żeby ostro skrytykować trzy i to z „Abbey Road”?! To kryminał, Totem. „Octopus’s Garden” jest zdecydowanie lepszą kontynuacją topornej ciut „Yellow Submarine” i piękne ma solo, a „Oh, Darling” jest jednym z bardziej genialnych pastiszy w dziejach rocka. Maxwella aż tak gorąco bronić nie będę. Ale i tak będziesz się smażył w piekle.
Odpowiadam:
1. „Estetyka hippisów” miałem na myśli „If You’re going to San Francisco….”, „California Dreaming” itp. urocze to pieśni, aczkolwiek lekko tandetne. Cała czwórka Zeppelinów to wielka rzecz, ale słowa „There’s a lady who’s sure All that glitters is gold…” nie są mistrzostwem świata i blisko im do estetyki wyżej wymienionych pieśni. Zresztą główny zarzut to jej wszechobecność przy ogniskach.
2. Nie lubię pierwszej strony „Abbey Road” i koniec. „”I Want You (She’s So Heavy)” też nie lubię.
Flea jako Bohun – to byłoby super! 🙂 Uwielbiam „I want You” i „Oh, darling”. Do ośmiornicy też nic nie mam. Z resztą mógłbym się zgodzić nawet.
Fajny, zabawny tekst. Pozdro.
Z oceną piosenek The Beatles i RHChP się organicznie nie zgadzam, ale w końcu ktoś mi wyjaśnił wiele niezrozumiałych dla mnie rzeczy. Lubię ten wpis!
“If You’re going to San Francisco…” + “California Dreaming” = „Going to California” 😉 To nawet pasuje. Mimo wszystko definicję estetki hipisów uważam za niewystarczającą, a za krytykę „I Want You” dostaniesz ekstra porcję wrzącej smoły. Amen.
Boże widzisz i nie grzmisz:)
Jak można nie lubić „I want you”?
Przecież to jednen z naj kawałków na jednej z naj płyty naj Kapeli:)
I w dodatku jest taki „hewi”:)
Jeśli chodzi o „Schody” to zwyczajnie radzę ich słuchać w wykonaniu oryginalnym, a na ognisko może lepiej zostawić „Pukanie do drzwi” Dylana albo po prostu „Płonie ognisko i szumią knieje…”)
Mniej bronię „Angie” i „Młotka”….reszty nie…
Pozdrawiam
No dobra… z „I Want You…” to prowokacja była 🙂
Dałem się sprowokować;)
Uzasadnienie do # 4 wymiata:)
Potrzeba więcej takich egzekucji!”Every breath…” zasluguje nawet na kilka miejsc pod rząd na takiej liście. ale,ale: Maxwell jest przykładem piosenki niewątpliwie głupiej lecz bardzo eleganckiej a nawet kunsztownej. mało kto umiał robić takie rzeczy! młotko-prześladowcom mówię więc NIE!