Płyta dużego Kalibra

Płyta dużego Kalibra

Na „Księgę” ponownie trafiłem przypadkowo. Podczas rutynowego przeszukiwania Allegro. A może właściwie nieprzypadkowo…

Akurat trwała wymiana ognia pomiędzy Peją a Tedem, prawdopodobnie czołowymi postaciami polskiej sceny hiphopowej, zapoczątkowana żenującym incydentem zielonogórskim z udziałem tego pierwszego. Ktoś coś skomentował na Facebooku, ktoś odebrał to jako zdradę i niebywałą zniewagę. W efekcie obaj panowie (i ich frakcje) rozpoczęli regularny wzajemny ostrzał na YT z użyciem ostrej amunicji, czyli disów (a może bifów?). Wytoczona artyleria była raczej ciężka, ale i spór szedł o rzeczy ważkie, o pryncypia: jakość uprawianej sztuki, stosunek do hajsu, wkład w rozwój polskiego hip-hopu, no i przede wszystkim o to, kto kogo i gdzie ma.

Jednak nie była to jedna z tych niepotrzebnych wojen, która po sobie jedynie ruiny i zgliszcza pozostawia. A choćby dlatego, że jak stwierdził w wywiadzie Hirek Wrona – guru środowiska – któryś z bifów (lub disów) Pei jest najlepszym kawałkiem, jaki ów artysta stworzył w ostatnim czasie. Bardzo możliwe więc, że w skutek tego ubogacona została polska sztuka a – kto wie – może i kultura.

Ja natomiast w wyniku owej batalii odniosłem osobistą korzyść. Przy okazji niejako przypomniałem sobie czasy, kiedy o jakości hip-hopowej twórczości w kraju nad Wisłą stanowiły nie tyle disy (lub bify), a longpleje po prostu. No były kiedyś takie płyty… a właściwie płyta, która zdecydowanie nie wywołuje u mnie jednoznacznych skojarzeń z płytą paździerzową – dość popularnym produktem polskiego przemysłu (nie tylko drzewnego). Nie żebym żywił jakąś programową niechęć do rodzimego hip-hopu, ale spośród wszystkich przesłuchanych krążków tylko debiut Kalibra 44 („Księga Tajemnicza. Prolog”) z przekonaniem mógłbym umieścić na bardzo subiektywnej liście najważniejszych polskich albumów muzycznych ostatniego dwudziestolecia*.

Po raz pierwszy dziełko katowickiego składu zagościło w moim walkmanie (wtedy płyty bywały jeszcze kasetami) w 1996 r. (czyli roku wydania). Słuchałem go wówczas na okrągło przez kilka miesięcy. Wkrótce jednak zaopatrzyłem się w odtwarzacz CD, pozbyłem  kaset i pozostało mi po „Księdze” jedynie dobre wrażenie. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, ile z tego wrażenia pozostanie, gdy do niej wrócę po kilkunastu latach. Człowiek przecież nie krowa – zmienia poglądy i gusta muzyczne.

Wszelkie obawy okazały się zupełnie zbędne – namierzyłem płytę na Allegro, kupiłem, przesłuchałem i… znów wsiąkłem!

Co mnie, trzydziestoośmioletniego starca, ponownie przykuło do produkcji upalonych trawą nastolatków ze Śląska? Odpowiedź jest w zasadniczo prosta: wszystko! 🙂

Zaprawdę, powiadam wam: „Księga Tajemnicza. Prolog” to znakomita, wciąż świeżo, inaczej niż 99% hip-hopowego stafu grająca płyta. Przemyślana, ale nie przekombinowana, szczera i bezpośrednia, ale nie nazbyt dosłowna.

Oczywiście tym, co czyni ją wyjątkową, są przede wszystkim trudne do podrobienia wokale. Fakt, AbradAb, Magik czy Joka to najprawdziwsze prawdziwki, którym nie dane raczej było uczęszczać na lekcje śpiewu do jurorki Zapendowskiej, więc dykcja może nie jest ich największym atutem. Jednak sposób, w jaki używają głosów, to jak nimi modulują, jak intonują, sprawia, że wszystkie kawałki otrzymują potrójną dawkę energii. Z pewnością nie ma tu mowy jakichś monotonnych raperskich melorecytacjach.

Samorodne talenty wokalne chłopaków nie miałyby jednak szansy w pełni zaistnieć bez naprawdę zgrabnych tekstów, opartych na grze słów i skojarzeń, a w formie i treści nawiązujących nierzadko do literatury romantyzmu. Prawdopodobnie panowie nie przysypiali na lekcjach polskiego – Mickiewicza w każdym razie czytali na pewno. To nie są jedynie proste rymowanki na częstochowską modłę, choć oczywiście trafiają się doskonałe („Moja obawa”, „+ i -”) i zaledwie przyzwoite („To czyni mnie innym od was wszystkich”). Generalnie jednak są to kawałki „o czymś”, nawet jeśli cała ta psychodeliczna ideologia, stanowiąca kanwę połowy z nich może wydawać się nieco naiwna.

Dodatkowo „Księga”, jak na debiutancką, postgarażową produkcję, naprawdę zaskakująco dobrze brzmi. To jest ponad wszelką wątpliwość MUZYKA. Ciekawie zaaranżowana,  dojrzale zrealizowana i w ogóle – dojrzała pod każdym względem. Ujawniająca ogromny potencjał zarówno młodych raperów, jak i samego gatunku. Potencjał (z różnych zresztą przyczyn) nie do końca później wykorzystany. Niestety. Kolejne płyty Kalibra nie dorównały tej pierwszej (choć poniżej przyzwoitego poziomu nie schodzą), a inni przedstawiciele gatunku nie stworzyli nic równie charakterystycznego i wciągającego.

Dla mnie ten album to najlepsza rzecz, jaką wydał z siebie polski hip-hop. Mimo upływu lat i wielu przesłuchanych w tym czasie płyt swego na ten temat zdania nie zmieniłem!

Kaliber 44 „Księga Tajemnicza. Prolog” 1996  (4.5/5)

* W przyszłości możecie liczyć na teksty o kolejnych pozycjach z listy

Sample:

„Moja obawa (bądź a klęknę)”

„+ i –”

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *