Płyty z porożem

Płyty z porożem

Nie mogę się pochwalić tym, że jestem miłośnikiem i znawcą „muzyki z porożem”. Jednym z najbardziej wyrazistych akcentów mojego zaangażowania było nabycie koszulki Slayera gdzieś w połowie liceum. Zrobiłem to, zanim kolega z klasy wyjaśnił mi rolę tego bandu w kulturze współczesnej: „Oni pokazali światu, czym jest zło!”. Ponieważ jednak byłem uczniem pilnym i z zakresu sztuk pięknych znałem „Fausta”, a zakresu reality show nie była mi obca sylwetka Adolfa Hitlera – uwierzyć jakoś nie mogłem, że to Slayerowi przypadła ta doniosła rola odkrywców zła. (Co nie przeszkadza mi podziwiać riffu w utworze „Antichrist”).

A, i całkiem niedawno, ale jeszcze zanim Nergal został głównym bohaterem Plotka i Pomponika, ktoś z „kręgów zbliżonych” powiedział mi, że chłopaki z Behemotha to sympatyczna ekipa, która lubi wypić i satanizm zdejmuje w szatni razem z innymi elementami scenicznego ZŁA. Więc się nie ma co bać, jak grają – co najwyżej o uszy.

Mój ironiczny dystans wobec muzycznego szatana zaznaczam na wszelki wypadek, aby nikt Cogry naszej kochanej nie egzorcyzmował. I teraz mogę już – z profilaktycznie mocno zasygnalizowanym przymrużeniem oka – zaprezentować dwie płyty „z porożem”, z otchłani czasu oczywiście i oczywiście niesprawiedliwie zapomniane.

Coven, Witchcraft Destroys Minds and Reaps Souls, 1969

(4/5)

Jinx Dawson jest wiedźmą o pięknym głosie – w młodości (choć wiedźmy podobno się nie starzeją) studiowała śpiew operowy i czarną magię. Na tym albumie wyśpiewuje historie innych wiedźm („White Witch of Rose Hall”), opisy sabatów („Coven in Charing Cross”) i współprzewodniczy czarnej mszy („Satanic Mass”). I jakkolwiek jestem odporny na uroki takich klimatów (czy wiedźm, to mniej pewne), wibrato Jinx brzmi faktycznie złowieszczo. I momentami („Wicked Woman”, „White Witch of Rose Hall”) jest to ewidentnie premetalowe śpiewanie, o wiele bliższe wokalom np. Dickinsona niż współczesnym jej propozycjom Janis Joplin czy Grace Slick. Kompozycje Jima Donlingera (który nie był członkiem Coven i z pewnym lekceważeniem twierdził, że album napisał w jedną noc) raczej trzymają się hardrockowej średniej końca lat 60., ale melodie na pewno dają się zapamiętać. Płyta jest pionierska nie tylko ze względu na otwarte podjęcie okultystycznych wątków i pierwszeństwo wśród rockowej braci w pokazywaniu sign of horns. W kilku wywiadach Jinx, a także w środowiskach niektórych fanów przewija się informacja, że wcale nie filmowy horror był inspiracją do zmiany nazwy kapeli dla panów z grupy Earth. Ponoć Iommy’ego i spółkę natchnął pierwszy utwór z „Witchcraft…” – „Black Sabbath”. Ile w tym prawdy – nie wiadomo – w każdym razie więź magiczna jest na pewno, bo ówczesny basista Coven nazywał się… Oz Osbourne. Wszak w świecie wiedźm nie ma przypadkowych koincydencji.

Comus, First Utterance, 1971

(4.5/5)

W porównaniu z Covenowym szatanem zwerbalizowanym, szatanem niemalże na talerzu, Comus ma dla mnie w sobie muzycznego szatana podskórnego. I jest propozycją bardziej oryginalną i wysmakowaną, choć dla ucha na pewno trudniejszą. Tutaj można się pobawić w wymyślanie mądralistycznych etykietek – mnie się podoba ta: progressive satan folk. Choć z tym szatanem należy doprecyzować – chodzi o starogreckiego bożka Komusa, speca od pijaństwa, gwałtu i wszelkich ekscesów, patrona totalnego chaosu. Więc folk bardziej pogański niż szatański. Komusowe podróże przez leśne ostępy w poszukiwaniu łagodnych dziewic („Diana”)  i opisy aktów przemocy („Song to Comus”) stanowią wątek przewodni płyty. Roger Wootton, spiritus movens przedsięwzięcia, wciela się głosowo w tego gwałtownika, a kontrapunktem są anielskie wokalizy Bobbie Watson. Te współbrzmienia celowo nie współbrzmią, a to melancholijny („The Herald”), to opętańczy („Drip, Drip”) akustyczny akompaniament huśta napięciem aż miło. I niby rozbudowane kompozycje potwierdzają słuszność etykietki „progressive”, ale duch tej muzyki jest dziki, prymitywny i pierwotny. Tak więc, drogie dziewice, które czytacie te słowa, uważajcie na tę płytę, you better leave if you value your virtue! Lecz jeśli cnota nie jest wam szczególnie bliska lub temat nieaktualny – gorąco zachęcam do słuchania.

Ciąg dalszy chyba nastąpi.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *