Q65, czyli niderlandzki ponton-rock

Q65, czyli niderlandzki ponton-rock

Poszukiwanie źródeł rocka na kontynencie jest obarczone sporym ryzykiem. Prawie każdy przewodnik powie ci, że woda jest mętna, że i tak wcześniej płynęła Tamizą, że samo jej zabutelkowanie i import to jeszcze nie tytuł do chwały.

Na poziomie ogółu racja, zwłaszcza że o prekursorstwie w latach 60. XX w. decydowała różnica tygodni lub dni, więc jeśli Europa reagowała z miesięcznym opóźnieniem, to popłuczyny i szlus. Choć wgląd w detale już rodzi wątpliwości. Posłuchajcie, bo spędzało mi to jakiś czas sen z powiek – czy pierwsze skandynawskie koncerty Led Zeppelin, między innymi z genialną wersją „I Can’t Quit You” poprzedzały popisy Cuby’ego i Eelco Gellinga? Jak myślicie?

Cuby & The Blizzards live in Bilzen

Tym przykładem zwrócić chciałem uwagę na niewielki kraj powszechnie słynący z wiatraków i tulipanów, a dla mnie, prostaczka, głównie z reprezentacji, która w finale mistrzostw Europy ‘88 pobiła ZSRR 2:0 (Gullit głową i Van Basten wolejem z bocznej linii pola karnego). O czym to ja…? Otóż Niderlandy wydały mnóstwo interesujących zespołów i grajków rockowych (i analogicznie: futbolowych), bardzo będących na bieżąco z tzw. współczesną myślą taktyczną, czasem wręcz ją wyprzedzających. Prócz zaprezentowanych powyżej Cuby & The Blizzards mamy jeszcze Livin’ Blues, The Outsiders, Brainbox, Dragonfly

Wśród nich największa legenda opromienia „holenderskich The Pretty Things”, czyli Q65. Inspirowani muzyką czarnych bluesmanów takich jak Howlin’ Wolf, grali standardy, ale ich własny repertuar śmiało wykraczał poza bluesowe harmonie. Doskonale czuli się i w garażowej młócce, i w pływających psychodelicznych przesterach, podlanych muzyką indonezyjską. Tempo i energia koncertowych popisów plus nagminnie rozbijane gitary niech dopełnią obrazu dzielnych chłopców z Hagi. W oryginalnym składzie grali trzy lata, a nagrywali w zasadzie w ciągu dwóch. W 1966 r. popełnili cztery single i zestaw ten wali po uszach i na kolana. Powaliłby pewnie angielskich konkurentów Q65, gdyby uszy te wystawili poza kanał La Manche. A tak mamy pojedynek korespondencyjny, który kalendarz bezlitośnie rozstrzyga… tak, na korzyść Holendrów.

Q_65_2Sztandarowy singiel Q65, „The Life I Live”, jest standardem o melodycznej i harmonicznej prostocie i potędze porównywalnej z Joplinowym „Move Over” (1970). Oszczędność, czad i układ nutek, który zapada w pamięć po pierwszym przesłuchaniu.

Jadowite „I Despise You” i melodyjne „From Above” z powodzeniem mogłyby się znaleźć na doskonałej (i może nie dość docenianej) „Between The Buttons” Stonesów (1967). Podobna melodyka, nie mniejsza dynamika, momentami garażowo-punkowa. „You’re The Victor” to już klasyczny garaż z obłędną harmonijką, w tempie też obłędnym całkiem.

I Was Young” uderza kontrastami – kameralnym, „zbliżonym” wokalem zwrotek i krzykiem i przesterem w refrenie. I znowu skojarzenie z klasykiem-imiennikiem, „When I Was YoungAnimalsów, jednym z piękniejszych wokalnych występów Burdona (1967). Może Willem Bieler aż takim wokalnym mistrzem nie był, ale dramatyzm spotkania tego, co było kiedyś proste, i tego, co jest teraz pomieszane – nie mniejszy wcale.

A na debiutanckim albumie „Revolution” (1966) coverowe deklaracje przynależności. Co my tu mamy? „Spoonful” Dixona i 13-minutowe (!) „Bring It On Home” Sonny’ego Boya Williamsona II, „I’m A Man” Bo Diddleya. Tak na wszelki wypadek: „Spoonful” w wykonaniu Cream – grudzień 1966, Ten Years After – 1967, „Bring It On Home” w wersji Led Zeppelin – 1969.

A jednak, choć muzycznie w pierwszym szeregu, w zasadzie nawet krok przed nim, Q65 do panteonu się nie dostali. Nie dlatego, że Bieler kaleczył angielszczyznę. Powód jest bardziej jeszcze prozaiczny, choć i metafora z niego niezła: muzycy nie mieli pozwoleń na pracę w Anglii. Wytwórnia Phonogram, aby promować „The Life I Live”, wpadła na pomysł z kategorii „tak głupie, że aż fajne”. Wysłać chłopaków w gumowym pontonie przez kanał La Manche, aby mieli wejście smoka nad Tamizą. Wesoła kompania Q65 pokonała trasę z Scheveningen do Londynu, budząc spore zainteresowanie publiki i prasy, ale… koncertu zagrać już nie mogła, bo Phonogram zapomniał o załatwieniu pozwoleń na pracę w UK. I niech to będzie pointą podboju wysp przez Q65, a może i wiele innych kontynentalnych bandów.

Co na szczęście w niczym nie umniejsza przyjemności słuchania muzyki naszych bohaterów. Do sprawienia sobie tejże przyjemności szczerze zachęcam.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *