Surfujący Liverpool

Surfujący Liverpool

„Byliśmy największymi hultajami w mieście. Kradliśmy co popadło”. To niekoniecznie dokładny cytat z McCartneya, podsumowujący z właściwą autorowi nonszalancją działania The Beatles w połowie lat 60. XX w. „Niecny proceder” dotyczył nie tylko inspirowania się brzmieniem i stylem komponowania idoli czy rywali. Kilka patentów, jak np. zaprzestanie koncertowania, koncepcja albumów stanowiących całość i rozbudowane kompozycje, to nie do końca pomysły liverpoolczyków.

Kto dziś pamięta The Beach Boys? Ze dwie, trzy pioseneczki, z których specjalnie nie bucha testosteronem. Coś o kalifornijskich dziewczynach, oceanie i taki długi kawałek „gud wabrejszyn” – to też chyba ich. Jeszcze „Kokomo” – totalny obciach z „Lata z Radiem”. Taki jest zapewne stan wiedzy człowieka interesującego się muzyką. Dla kogoś, kto się nie interesuje – nazwa grupy jest mu obca. No nie – „Kokomo” jest w porzo!

Prowadzony przez Briana Wilsona zespół na początku lat 60. XX w. nagrał kilka płyt wg określonego schematu: canto śpiewane przez wokalistę grupy Mike’a Love i refren wykonywany falsetem przez lidera. Reszta grupy podkłada wielogłosowe harmonie, grając jednocześnie na instrumentach typowych dla rock’n’rollowego bandu. Nie można zespołowi odmówić sprawności wokalnej i instrumentalnej – co słychać w nagraniach live z tego okresu. Piosenki o panienkach, samochodach, imprezach i surfingu banalne, ale trafiające do określonej „grupy docelowej” zapewniały zespołowi fanów i miejsca na listach przebojów w okolicach topu. Aż do momentu, kiedy Fab Four wylądowali w Stanach i zawładnęli publiką. Brian Wilson eksperymentował. Próbował zmienić sposób nagrywania piosenek swojego zespołu, aranżując je w stylu Phlia Spectora, korzystając zresztą w studio z muzyków nagrywających wcześniej ze Spectorem. Wreszcie, nie mogą znieść presji ciągłych koncertów, nacisku wydawców, a także oczekiwania zespołu i fanów na przeboje – co najmniej dorównujące dokonaniom konkurencji – Wilson decyduje się skupić wyłącznie na pracy w studio. Beach Boys ruszają w trasę z jego zastępcą. Po wysłuchaniu beatlesowskiego „Rubber Soul” lider Beach Boys’ów wie, że poprzeczka jest zawieszona wysoko, ale pokonuje ją w maju 1966 r. „Pet Sounds”, to album, który robi na McCartneyu olbrzymie wrażenie. „Czemu nie my to nagraliśmy?” – pyta Lennona prezentując mu zawartość płyty. Mimo że pracują właśnie nad rewelacyjnym „Revolverem”, a dopiero co wydali singiel „Paperback Writer”, zainspirowany harmoniami wokalnymi B.B. (na drugiej stronie singla znajdował się utwór „Rain” – efekt fascynacji Johna grupą The Byrds), są zachwyceni „Pet Sounds”. Obydwaj wiedzą też, że respons na tak dobry album wymaga „roboczo-godzin” w studio. Postanawiają iść drogą Briana. W sierpniu, po ostatnim amerykańskim tourne, zapada decyzja: Beatlesi nie będą więcej występować na żywo!

W październiku 1966 r., ekipa Wilsona wypuszcza singiel – jeden z najważniejszych w historii rocka: „Good Vibrations”. Singiel ten zdetronizował Beatlesów z pierwszych miejsc popularności, zajmowanych od kilku ostatnich lat w różnych podsumowaniach. Tak skonstruowanej piosenki jeszcze w historii rocka nie było. Kompozycja składała się z kilku połączonych wątków muzycznych, genialnie zaaranżowanych i perfekcyjnie zaśpiewanych przez zespół. Echa „Good Vibrations” słychać będzie później między innymi w piosenkach z rock oper „Tommy” i „Quadrophenia” zespołu The Who i przede wszystkim w Queenowej „Bohemian Rhapsody”. Wilson chwalił się, że stworzył „kieszonkową operę”. Kompozycje w tym stylu miały wypełnić następną płytę i być połączone tematycznie. Rozpoczął się wyścig. Brian Wilson ruszył z  pracą nad kolejnym albumem. Podczas nagrania piosenki „Vegetables” w studio zjawia się McCartney i wspomaga The Beach Boys efektami dźwiękowymi. Niestety, paranoiczna osobowość lidera grupy i jego zamiłowanie do używek sprawiają, że praca nad płytą się przeciąga. W czerwcu 1967 r. Beatlesi wydają „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”, na którym znajduje się stworzona na wzór „Good Vibrations” kompozycja „A Day In The Life”. „Sierżant” to jest cios, po którym Wilson już się nie podniesie. Wie, że nie dorówna rywalom – praca nad „Smile” zostaje przerwana. Wytwórnia Capitol domaga się jednak płyty. Wydana we wrześniu „Smiley Smile” sprawia wrażenie zlepionej z tego, co zmieciono z podłogi po zakończeniu sesji „Smile”. Przepada też na listach przebojów. W grudniu 1967 r. ukazuje się jeszcze jedna płyta – „Wild Honey”. Tym razem B.B. brzmią bardzo surowo, a jakość nagrań przypomina taśmę demo. Quasi-soulowe kompozycje nie podbijają list przebojów, ale docenia je „branża”. Jim Morrison paraduje w koszulce z napisem „Wild Honey” a w następnym roku pojawia się nagrany prostymi środkami, równie surowy „Biały Album” Beatlesów z otwierającym go, pastiszem dawnego stylu Beach Boys „Back in USSR”.

Brian Wilson już nigdy nie wrócił do formy sprzed 1967 r., jego zespół nagrał jeszcze kilka ciekawych płyt i zagrał wiele koncertów, ale to Beatlesi wygrali (dosłownie i w przenośni) lata 60. XX w. Echa The Beach Boys słychać na drugiej stronie „Abbey Road” i już po rozpadzie Beatlesów na kilku solowych płytach McCartneya i jego grupy Wings, których to inspiracji sam Maestro specjalnie nie ukrywał. W 2004 r. Brian Wilson nagrywa i wydaje „Smile” bez udziału pozostałych członków swojej byłej grupy.

Posłuchajta:

1. The Beach Boys: „ Today!”, „Summer Days (and Summer Nights)”, „Pet Sounds”, „Wild Honey”, „Sunflower”.

2. The Beatles: wiadomo co – wszystko!

3. Paul McCartney: „Ram”, „Band On The Run”, „London Town”

4. Brian Wilson: „Smile” A.D. 2004

Obejrzyjta:

1. Nagrana przez Beatlesów podczas pobytu w Indiach piosenka z życzeniami urodzinowymi dla wokalisty B.B. – Mike’a Love, świetnie parodiująca styl jego grupy:

http://www.youtube.com/watch?v=J5AGZt6ora8

2. Zagadka: Znajdź Paula na imprezie u Briana.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *