Muzyczne odkrycia mają w sobie coś z magii. Ale nie każdy może tego doświadczyć. Nie każdy może, choć każdy mógłby. Mógłby, gdyby był absolutnie i całkowicie otwarty na nowe, nieznane, inne, obce, nielansowane przez muzyczne para-autorytety medialne.
Będąc człowiekiem wyznającym wówczas jedynie słuszny kanon muzyczny, wiele (wiele) lat temu wylądowałem (bynajmniej nie helikopterem ani statkiem kosmicznym, choć niektórzy określali mnie wtedy mianem kosmity) w Kazimierzu Dolnym na rynku i znalazłem się w samym epicentrum muzycznej trąby powietrznej. Nie wierzyłem własnym uszom, ani sobie. Ja, z takim entuzjazmem, słucham bab, ubranych w wiejskie obciachowe ubranka, pachnące cepelią na kilometr? I się to mi jak śpiewają podoba? Naprawdę? Nie może to być. Na kocie? (Sorry za tenerudycyjny wtręt.) Pamiętam z tego dnia jeszcze jedną rzecz, która wtedy wydawała mi się nieistotna, czyli schabowy w GS. Ale czyż mogłem przewidzieć, że budynek zostanie kupiony przez kogoś i przez następne 20 lat nie będzie ani gospody, ani restauracji, że nie będzie nic? Że będzie to legendarny schabowy w miejscu, którego nie ma, w miejscu ontologicznej czarnej dziury? Sami widzicie, że każda nawet najbardziej banalna chwila w życiu jest tą jedyną, wyjątkową, o którą trzeba dbać i ją celebrować, bo może się nie powtórzyć. Carpe diem moi drodzy. Carpe diem.
Poniekąd w tym samym czasie znajomi znajomych moich znajomych… I tu zatrzymajmy się na chwilę. Otóż znajomi znajomych znajomych to najważniejsze relacje, wzbogacające życie. To relacje, o które warto zabiegać i w które warto inwestować. Ty sam/sama żyjesz w swoim świecie, rozwijasz go, pielęgnujesz, rozszerzasz. I to jest ok. Twoi znajomi są trochę inni, ale bardziej podobni do ciebie. Jak Brat. TenBrat. Trochę inny, bo słucha Ice-T, ale trochę podobny, bo razem z tobą słucha The Smiths. Ale znajomi znajomych twoich znajomych – to już może być zupełnie inny świat, nowy, nieznany, inny i obcy. I to, co oni wnoszą w twój świat, może naprawdę otworzyć ci oczy na rzeczy, o których wcześniej nie miałeś/miałaś zielonego pojęcia. Bo tak odległe to było dla ciebie, jak piasek pustynny dla Inuita.
A więc poniekąd w tym samym czasie znajomi znajomych moich znajomych zakładali legendarny zespół Werchowyna, który wciąż czeka na swoją dobrze zrobioną stronę www i szczegółowo opisaną historię. Bo interesująca niczym historia grupy Varsovia Manta, działającej od (sic!) 1982 roku!
I przez tę Werchowynę, przez znajomych znajomych moich znajomych, którzy wraz z upływem czasu stawali się moimi znajomymi, a potem przyjaciółmi, odkryłem zespół The Ukrainians. W międzyczasie odkryłem (przez TegoBrata mego) legendę rodową, jakoby pra,pra,pradziad Ukraińcem był i nazywał się Waszczuk i za udział w powstaniu styczniowym poszukiwany przez carat był i na krańcach carskiego imperium się skrył, czyli w Polsce na Kujawach i nazwisko zmienił na me. W tzw. międzyczasie sam nawet o mały włos nie zostałbym Werchowyniakiem, ale do DK Zacisze miałem za daleko. Takie to banalne powody decydują o twoim życiu, czy przejście dla pieszych tuż za rogiem, czy na następnym skrzyżowaniu, czy zdążysz na pociąg, czy nie. Przypadek, który i tak kończy się. Źle? Pesymizm Kieślowskiego. Optymizm Piesiewicza.
Wciąż za mną podążacie pomimo tej karkołomnej konstrukcji wpisu? Jesteście obeznani z pochrzanionymi kompozycjami Franka Zappy? Dobrze. Dobrze dla Was.
Gdyż The Ukrainians mogą Was zachwycić. Liryczną, ukraińską wersją świata, jednocześnie twardą, męską, bohaterską jak UPA i tragiczną jak pogrom na Wołyniu. Ukraina to kraj, którego nie było. I z tęsknoty za tym krajem powstali. Z tęsknoty, która przyświecała też marzeniom Marszałka Józefa Piłsudskiego o unii Polsko-Litewsko-Ukraińskiej. (Wszak do niedawna to, co teraz udaje osobny kraj zwany Białorusią, to była albo południowa Litwa albo północna Ukraina.) Historia The Ukrainians wzięła się z geniusza Johna Peela, który założycielowi grupy Wedding Present (nie będącej wcale wartą wzmianki) Peterowi Solowce zaproponował sesję nagraniową, której efektem były „Ukrayinski Vystupy v Ivana Peela” (1989). The Ukrainians to oczywiście koncept, jak Trebunie Tutki z Twinkle Brothers, jak Dread Zeppelin, ale ja znalazłem w nim coś więcej.
Pierwszą rzeczą, o której muszę wspomnieć, to covery (wiecie, że uwielbiam). Utwory The Velvet Underground często są coverowane, ale równie często są to covery nieudane. A The Ukrainians wzięli na warsztat jeden z najtrudniejszych klasyków VU: „Venus in Furs”. I sprezentowali nam jego liryczną, wzruszającą, pozytywną optymistyczną wersję! Zaśpiewany po ukraińsku o tęsknocie za tym pięknym krajem i nadziei powrotu do niego to ukraiński Pan Tadeusz (O czym tu dumać na paryskim bruku…, Litwo! Ojczyzno moja!) w wersji punkrockowej. Ta cudna wersja nazywa się Czekannja, czyli The Waiting. Absolutnie genialne wersje utworów The Smiths nadają się tylko do wyniesienia na ołtarze! Od wielu lat nie mogę się zdecydować, czy lepsze oryginały, czy jednak wolę wersje The Ukrainians.
Drugą rzeczą jest bezpośredni kontakt z cudownymi harmoniami wokalnymi, tak naturalnymi dla ludzi wschodnich rejonów Rzeczpospolitej. Kto jeszcze nie wie, o co chodzi, może pójść do najbliższej cerkwi i posłuchać śpiewu modlących się i porównać to z zawodzeniami modlących się w kościołach katolickich. A wszystko to okraszone czymś, co lubię, czyli muzyką inspirowaną punk rockiem i alternatywą. Dobre gitarowe brzmienia z energią.
Trzecią rzeczą są koncerty. A raczej absolutne szaleństwo, które się na nich odbywa. Czad. The Ukrainians często grali/grają w Polsce więc trzymajcie rękę na pulsie, zwłaszcza w okresie małanki.
A morał z tego taki. Muzyka czeka na tych, którzy nie są na nią zamknięci. Możesz się zamknąć na nią i uznać, że to, czego słuchasz, jest najlepsze na świecie. A możesz dać się ponieść rzeczom niezwykłym i zaskakującym. Po prostu wiedz, że nic nie wiesz. Chwalmy głupotę! Be stupid. Smart may have the brains, but stupid has balls. Bo znawcy może znają to, co znają, ale głupi mają w sobie otwartość, by poznać więcej, niż znają.
Gwiazdki przy płytach, które znam:
The Ukrainians (1991) (5.5/5) (pół gwiazdki za „Czierez riczku, czieriez haj”)
Pisni iz The Smiths (ep) (1992) (cztery utwory The Smiths zaśpiewane po ukraińsku) (6/5)
Vorony (1993) (6/5)
Live in Germany (1993)
Kultura (1994) (4/5) (na płycie CD czasem wraz z ep-ką „Pisni iz The Smiths”)
Prince (ep) (1998) (cztery utwory Prince’a zaśpiewane po ukraińsku)
Drink to my Horse! The Ukrainians Live (2001) (4/5)
Anarchy In The Uk (ep) (2002) (trzy utwory The Sex Pistols zaśpiewane po ukraińsku) (4.5/5) (pół gwiazdki za wersję akustyczną)
Respublika (2002) (4/5)
Istoriya: The Best of the Ukrainians (2004)
Live in Czeremcha (2008)
Diaspora (2009) (4/5)
ps: Jakby ktoś chciał jeszcze doczytać.
a zauważyłeś że są znajomi, którzy słuchają tak innej muzyki, że co by nie włączyli, to… się nie daje tego słuchać, że jest jakiś inny od swojego, koniec skali?
ale czy to są wtedy znajomi?
aczkolwiek trzeba być ciekawym świata, ludzi, muzyki, żeby znaleźć w „innym” coś dla siebie, przysięgam, że 20 lat temu samo słowo country wywoływało we mnie wstręt, dziś Johny Cash jest moim idolem.