Adolescencja – „DEEP PURPLE” (1969)

Adolescencja – „DEEP PURPLE” (1969)

Przystępując do wstępu do niniejszej notki, zorientowałem się, że należy jej się jeszcze przedwstęp. Przedwstęp taki mianowicie, że o czym bym nie pisał, zawsze piszę o sobie.

Teraz wstęp. Wstęp jest o tym, że mam do muzyki stosunek gombrowiczowski. Nie to, żebym wiedział, jaki stosunek miał Gombrowicz do muzyki, absolutnie mnie o to nie posądzajcie. Jednakowoż jest tak, że fascynuje mnie niedojrzałość, wykluwanie się, przepoczwarzanie.

Bo kiedyż się potęga natury bardziej manifestuje niż jak motyl wyłazi z kokonu, albo gdy blade pędy przebijają asfaltu taflę? Tak samo jest z muzycznym talentem. Nie w operach magnach, przemyślanych, dojrzałych, wysmakowanych, ale w pierwiosnkach power jest, o braciszkowie moi.

I dlatego też „Machine Head” nie jest moją ulubioną ich płytą, choć pewnie przyparty do muru zgodzę się, że najlepszą. Co więcej – nie jest nią także wspaniała „Perfect Strangers”, ani klasyczna „In Rock”.

Otóż w tzw. parplach fascynuje mnie okres przedklasyczny, zanim jeszcze chłopaki dorobili się miana herosów, gigantów i takich tam. Okres, o którym się w popularnych notkach wspomina jednym zdaniem, a przecież to trzy studyjne płyty w jakże ciekawych czasach (1968-69). I skład równie ciekawy – obejmujący bardzo dobrego, o cieplejszym niż Gillan głosie, wokalistę Roda Evansa i twórczego basistę Nicka Simpera, o których jeszcze wspomnę.

Wszystkie trzy przedklasyczne płyty, a mianowicie „Shades of Deep Purple” (1968), „Book of Taliesyn” (1968) i „Deep Purple” (1969) są oczywiście nierówne, zespołowi zdarza się zapuszczać w rejony, które nie do końca im pasują, ale w tych latach poszukiwano we wszystkich kierunkach naraz. Doskonale brzmią wszystkie covery, dowodząc muzycznej swobody wykonawców (no przecież duch nie zstąpił nagle w Lorda i kolegów w 1970 r.!). „Hey Joe”, a zwłaszcza „Exposition/We Can Work It Out” to majstersztyki w stylu Vanilla Fudge, z Ravelem i Beethovenem… Są też własne perełki, jak choćby „Shield” z „Shades…”. DP jest na tych płytach progresywnym zespołem hardrockowym, któremu bliżej do „Cream” niż do miana ojców heavy metalu.

"Niedojrzały" Mark1. Na pierwszym planie Evans i Simper.

„Niedojrzały” Mark1. Na pierwszym planie Evans i Simper.

Album „Deep Purple” lubię z tej trójki najbardziej nie ze względu na dojrzałość rzecz jasna, ale najlepsze piosenki. Otwierające „Chasing Shadows” jest już wyraźnie hardrockowe, ale w porównaniu z nadciągającymi kawałkami z „In Time” mniej brzmieniowo zwarte, mniej matematyczne, dające więcej oddechu – przy melodii jak najbardziej chwytliwej. Na pewno duża w tym zasługa także Roda Evansa, wokalisty bardziej piosenkarskiego od Gillana, a i sekcja taka mniej maszynowa. Potem absolutna czołówka parplowej twórczości, przepotężny, choć nie hardrockowy „Blind”, napędzany klawesynem Lorda, w finale rozstrojonym i histerycznym. Znów (nieobecna na „klasycznych” płytach) atmosfera tajemnicy i psychodelii. O dziwo – ilekroć chłopcy brali się za psychodelię, to było fajnie (vide niedoceniany „Fireball”). I żeby dosłodzić cudowna „Lalena” cudownego Donovana, kolejny udany cover i chyba najdelikatniejszy numer Deep Purple w całej ich historii, z fantastycznymi ciepłymi solówkami Iana. Po krótkim, narkotycznym „Fault Line” z odwróconymi organami następują dwa harbluesidła – „Painter” i „Why Didn’t Rosemary”, dla mnie słabsza część albumu, zanadto  – uwaga, bluźnię – zwiastująca „Machine Head”. Rozmach, wyobraźnię i kreatywność tego ansamblu (no dobra, wiem, że to niemal solowy kawałek Lorda, ale dlaczego zdarzył się akurat w tym składzie? J) pokazuje „April”. Żeby nie szargać opisem, odsyłam do różnych recenzji i załączam linka do utworu.

Potem coś się popsuło i na miejsce Evansa pojawił się Gillan, który przyprowadził swojego kumpla basistę, w związku z czym zabrakło miejsca również dla Simpera. No i zaczęła się kariera superkapeli, perfekcyjnej, wirtuozerskiej, przewidywalnej. A Mark1 poszedł trochę w zapomnienie – NIESŁUSZNIE! Bo niedojrzałe jest piękne.

PS

Rod Evans całkowicie zmarnował swój wielki talent, a zaprzepaścił również dobre imię, występując w latach 80. z zespołem o oryginalnej nazwie „Deep Purple”, co zaowocowało tym, że dawni koledzy bardzo zapragnęli się z nim spotkać – w sądzie.

Nick Simper układał natomiast świetne hardrockowe kawałki bez dawnych kolegów i całkiem to dobrze wychodziło (fantastyczny – głosowo i wizualnie – wokalista, prawda? To Ashley Holt). Po Warhorse jego nazwisko pojawiało się jeszcze w kilkunastu chyba projektach i do dziś funkcjonuje na scenie z zespołem Nasty Habits.

 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *