Donovan – zapomniany kwiatek zwariowanego ogrodu

Donovan – zapomniany kwiatek zwariowanego ogrodu

Donovan Leitch, o którym wspomniałem niedawno przy okazji pseudoepistemologicznych dywagacji, jest jednym z bardziej zapomnianych geniuszy mojej ulubionej epoki. A to facet, którego nazywano angielskim Dylanem, na którego koncerty chodzili Beatlesi. Jego technice gitarowej, którą John i Paul przyswoili na słynnych indyjskich wczasach u Sexy Sadie, świat zawdzięcza „Dear Prudence” i „Julię” (tutaj można posłuchać, jak się Paul z Donovanem doskonale bawili przy okazji sesji nagraniowych Mary Hopkin). Wśród sesyjnych muzyków Donovana pojawiali się najlepsi spece od szarpania, jak Jimmy Page czy John Paul Jones – też od folku w późniejszych czasach niestroniący. „Sunshine Superman” był hitem lata miłości w Anglii (w Stanach już w 1966), na listy trafiały też „Hurdy Gurdy Man” czy „Mellow Yellow”.

A jednak w latach siedemdziesiątych stopniowo przemijała popularność Donovana, który niekoniecznie chciał podążać za tzw. trendami… Aż do naprawdę wielkiego zapomnienia. Wojciech Mann wspomina z tego tytułu przezabawną sytuację, kiedy to na jeden z sopockich festiwali zaproszono Donovana przez pomyłkę – publiczność oczekiwała Jasona Donovana, znanego m.in. z evergreena „Especially For You” wykonywanego wspólnie z Kylie Minogue.

A chociażby za „A Gift From a Flower To a Garden” Donovan Leitch powinien być zapamiętany lepiej. Dwupłytowy album wydany na przełomie roku 1967 (w Stanach) i 1968 (w UK) składa się z tak odmiennych części, że był również wydawany jako dwie odrębne płyty: „Wear Your Love Like Heaven” i „For The Little Ones”. To były czasy, kiedy wytwórnie postrzegały dwupłytowe albumy jako budżetowe problemy i artystyczne dziwolągi, więc radzono sobie z nimi na różne sprytne sposoby. Dziwolągiem okazało się  jednak także wydanie pierwszej części albumu, „Wear Your Love Like Heaven”, jako pojedynczej, 25-minutowej (!!!) płyty. Nabywcy preferowali wspaniale wydany box z tekstami i psychodelicznymi fotografiami Karla Ferrisa (również fotografa Hendrixa).

Czy słuchać albumu „razem” czy „osobno” – kwestia osobistego wyboru – zaznaczyć jednak należy, że autor widział je jako całość, mimo wyraźnego zróżnicowania.

Pierwsza mianowicie, „Wear Your Love Like Heaven” jest popowa, co potwierdza produkcyjna obecność Mickiego Mosta, specjalisty od hiciorów. Jednak przebojowe założenie nie rozbija płyty – singlowe „Wear Your Love…”/„Oh! Gosh” świetnie komponują się z resztą mini albumu. Pozostałe kawałki wyprodukował sam Leitch i jest to prawdziwy podarunek od kwiata dla ogrodu: cudowny zestaw lekkich, psychodeliczno-popowych miniatur, zaaranżowanych kolorowo – prócz gitar z hammondem, fletem, wibrafonem. O miłości, ale rzecz jasna, nie tej z „She Loves You”, tylko tej z „All You Need Is Love”. To muzyka bardzo mocno identyfikowalna ze swoim czasem, ale nigdy nie powiem, że przebrzmiała, bo płyta ma to, czego od płyty bezwzględnie wymagam – piosenki, które po jednym przesłuchaniu nie wychodzą z głowy. W tej kwestii nic się nie zmieniło. „There Was A Time” będzie dobrym przykładem.

Co ciekawe, „Wear Your Love…” wcale nie brzmi jak Donovan, którego „prawdziwe” brzmienie przynosi dopiero druga część – „For the Little Ones”. Folkowe ballady, zaśpiewane subtelnie, najczęściej przy akustycznej gitarze, delikatnej, ale bardzo przestrzennie i głęboko brzmiącej – to styl, który przyniósł mu uznanie, i któremu był zawsze wierny na koncertach. Bardzo tradycyjne to granie, i wydaje się, że Donovan gra ludowe kawałki, ale wszystkie piosenki są jego autorstwa. Niektóre wyrastają na fantastyczne folkowe standardy, jak choćby „Enchanted Gipsy”. Płyta pokazuje też wspaniale różnice między dwoma tak często wówczas porównywanymi mistrzami: Dylanem i Donovanem (a porównań tych Donovan nie lubił, bo zwykle stawiały go na pozycji ucznia i naśladowcy). Countrybluesowy epicki folk Dylana i celtyckie baśnie i impresje Donovana to dwa różne światy, oba siebie godne. Kto wie, jak potoczyłyby się twórcze losy Leitcha, gdyby miał więcej społecznego zacięcia. Ale psychodeliczne teksty bardziej niż do poruszania tłumów nadają się do dobrego skręta, którego słodkawa woń zatrzymywała w powietrzu leniwe promienie londyńskiego lata ’67… Albo indyjskiego lata ’68… Ech, jak pomarzyć, to tylko przy tej muzyce.

Beatles-Donovan-India1

Nasz bohater w żółtym wdzianku, John uśmiechnięty, zapewne przyswoił już technikę gitarową Donovana, Paul jeszcze rozgryza…

Donovan Leitch „A Gift From a Flower To a Garden”  (4.5/5)

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *