To mój setny, jubileuszowy artykuł na cogra.pl. Będzie więc jubileuszowy, długi, przekrojowy o ważnej personie mojego muzycznego życia. Ważniejszej, niż by się na pierwszy rzut ucha wydawało.
Wszystko zaczęło się w październiku 1988 roku. W czasach, kiedy to o muzyce się czytało, niekoniecznie mając szansę na jej posłuchanie (sic!). W czasach, w których dziennikarze pisali inwokacje do niejakiej Pierestrojki, tusząc, że w ten sposób zatuszują domniemaną niecenzuralność swoich myśli. W czasach, kiedy cały świat śpiewał dla Nelsona Mandeli, a myśmy się zastanawiali dlaczego nie organizują koncertów dla Lecha Wałęsy. W czasach nabrzmiałych zdechłym stanem wojennym, wieloletnią beznadzieją i totalną niewiarą w jakiekolwiek zmiany. W czasach, w których najbliższa wszystkim była emigracja. Wewnętrzna i zewnętrzna. A dla wielu ludzi z małych wiosek i miasteczek, takich np. jak Włocławek, w którym wówczas mieszkałem, kierunek był jeden: Berlin Zachodni. Za Andrzejem Bursą powtarzałem jak mantrę: mam w dupie małe miasteczka, a tymczasem chodziłem w takim miasteczku do szkoły oraz kupowałem i czytałem Non Stop.
Owszem, nieustannie wówczas czytałem, niemniej nie o to chodziło w poprzedniej sentencji.
Non Stop to był przedziwny periodyk poświęcony muzyce i reklamom kopalni węgla kamiennego. Legalnie wydawany fanzin, w którym od 1983 roku pisali m.in. Mann, Chojnacki, Rogowiecki, Kaczkowski, Brzozowicz, Skaradziński, Staszewski, Łobodziński, Hołdys, Wacławiak, Bratkowski, Gołaszewski, Ryłko, Kleszcz, Pacuda i wielu innych, a grafiką zajmowali się Kain May, Mirek Makowski oraz Piotr Młodożeniec.
To było pismo, w którym można było przeczytać o Laibachu, zobaczyć zdjęcie Fjoletowych Płynów Zdrowotnych, zetknąć się z poezją Patti Smith.
I tamże, po raz pierwszy w życiu, przeczytałem tekst “Źródła” Jacka Kleyffa.
Doskonale pamiętam jak potężnie tąpnęło mną po tej lekturze. I wiem, że trzyma mnie aż do dziś. Tak. Przyznaję się do winy. Nie słyszałem wcześniej tego utworu. Nie słyszałem wcześniej niczego, czego autorem lub współautorem był Jacek Kleyff. Mój pierwszy kontakt z twórczością Jacka Kleyffa był naoczny, a nie nauszny. Mea culpa. Mea maxima culpa.
Przeczytałem też towarzyszący temu tekstowi artykuł, w którym autor (artykułu) opisywał geniusz autora (tekstu) i domagał się na pierestrojkowej fali amnestii dla Kleyffa.
Amnestii dla artysty, zwolnienia z kary, z zakazu występowania, aby mógł publicznie prezentować swoje dzieła.
Dziękuję Ci Lechu Wałęso za to, że dziś, żyjąc w Polsce, w głowie mi się to nie mieści!
Dziękuję Wam wszystkim walczącym o wolną Polskę razem z Lechem Wałęsą i bez Lecha Wałęsy. Bo historia nie jest taka prosta jak nam się czasem wydaje.
Ten artykuł wyglądał tak:
Opublikowany w gazecie, która miała taką okładkę (a nawet dwie):
I nagle trzy miesiące później, na początku 1989 roku przeczytałem list Jacka Kleyffa do redakcji Non Stopu. Poczułem się lekko skonfundowany. Autor “Źrodła”, jak to wtedy zinterpretowałem, miał delikatne, ale jednak pretensje do redakcji, że o nim napisali. A ja byłem im wdzięczny, bo tylko dzięki nieortodoksyjnej polityce redakcyjnej (wszak twórczość Kleyffa nijak miała się do nawet szeroko pojętego rok’n’rolla, któremu teoretycznie Non Stop był poświęcony) dostałem szansę na poznanie tego nazwiska.
Ten list wyglądał tak:
Opublikowany w gazecie, która miała taką okładkę:
Już nie pamiętam w szczegółach, co było dalej z moją znajomością twórczości Kleyffa. Pamiętam za to, że na pewno katowałem taśmy z Dezerterem i Kaczmarskim, nasłuchiwałem Rozgłośni Harcerskiej oraz z nabożnym szacunkiem wysłuchiwałem z kolegami kaset przegrywanych od Henryka Palczewskiego z Piły. Dzięki temu środowisku poznałem nausznie takie nazwiska jak David Thomas, Chris Cutler, The Ex, Test Dept, Familja Radio Warszawa, Skeleton Crew, Fred Frith, Tom Cora, moje podówczas najważniejsze inspiracje muzyczne. Reszta otaczającej mnie muzyki to była oficjalnie bojkotowana przeze mnie głośno popelina. (Nieoficjalnie to słuchałem też innych rzeczy). Zwłaszcza Beksiński i Kaczkowski to była popelina, która zepsuła gusta muzyczne Polaków na wieki wieków ament chyba. (A z tym akurat nawet dziś się troszkę zgadzam).
Wróćmy jednak z tej dygresji do Jacka Kleyffa.
Kiedy wybuchła wolna Polska, to siła tej eksplozji rzuciła mnie do Warszawy na studia filozoficzne. Laibach wydał Macbetha. Och, wielka to płyta! Ostatnia wielka ich płyta. A w akademiku na Kicu po raz pierwszy posłuchałem kasety Jacka Kleyffa. Nie pamiętam, czy pożyczyłem ją od Darka czy od Zdziśka. Obu jestem wdzięczny za nielimitowany dostęp do ich zbiorów kasetowych. I coś tam jeszcze Radek miał, ale on głównie słuchał popeliny propagowanej przez Kaczkowskiego i Beksińskiego. A przynajmniej tak to zapamiętałem.
To była kaseta “Dokąd to obywatelu”, Wydawnictwo CDN, Warszawa 1983 r., kupiona w 1990 na stolikach polowych na Krakowskim Przedmieściu, na których handlowano wszystkim: Prolegomeną Immanuela Kanta, kasetami nielegalnych wydawnictw, które wygrzewały się w październikowym słońcu po latach w podziemiu, Main Kampf wiadomo kogo, pirackimi kasetami płyt zagranicznych wykonawców, z których nie dostawali ani grosza (ci wykonawcy) i w ogóle wszystkim, co się sprzedawać mogło wśród braci studenckiej, która pieniędzy miała w milionach, ale jeszcze nie miała na co oszczędzać.
“Dokąd to obywatelu”, wydawnictwo CDN, Warszawa 1983
STR. A
STR. B
Na początku słuchacz dostaje kabaretem. Niczym poważnym. Ot, szutki takie. Zabawki dla inteligencji pracującej miast i wsi. Na niepoważnie. Może dla zmyłki, że to nic, nic to, nic ważnego, nie trzeba się tym zajmować, takie tam żarciki panie władzo [“Cyrk”]. A potem równie kabaretowo, choć w tonacji mollowej, refleksyjnej [“Kolejowa poczekalnia”/“Przytułek”]. I już, już w zasadzie można by dać sobie spokój, kiedy na nieprzygotowanego słuchacza spada cios w postaci “Pokolenia”.
W tym miejscu wspomnę o tym, że ustalenie faktów w przypadku twórczości Jacka Kleyffa jest naprawdę trudne. Na kasecie “Dokąd to obywatelu” ten utwór mam tytuł “Pokolenie”. Gdzie indziej znajdziemy ten sam utwór jako “Dobre wychowanie”. A z kolei na kasecie “Dokąd to obywatelu” jako autor słów piosenki “Tolerancja” wymieniony jest J. Weiss, a autorem muzyki M. Tarkowski. Gdzie indziej pod tym samym tytułem lub pod tytułem “Tolerancja 1972” podpisany będzie Marcin Wolski, a jako kompozytor Jacek Kleyff.
“Pokolenie” jest petardą. I to wiecznie aktualną. Zobaczcie ten oto opis hipsterów z niej wzięty:
Bardziej cyniczni niż otwarci
Zawsze bez zbytku dobrych chęci
Wciąż programowo nie dość zwarci
Wciąż wychowawczo nie objęci
Produkt zniechęceń czy owacji
Nadmiaru czy też braku myśli
Może mściciele kontestacji
Lub konformizmu maturzyści
Jakby ich dorwać myśl uparta
błądzi w gazetach
i konferencjach o milenialsach
(Ostatni wers jest zabiegiem retorycznym, użytym przeze mnie dla wzmocnienia tezy).
A potem, od razu, bez przerwy, za ciosem, na tym samym poziomie emocjonalnym: “Dokąd to obywatelu”, “Drzewce”, “Tolerancja”, “*** /Jak zapałka płonąca/“
Ściśnięte gardło. Oszalałe serce. Połączenie gitary i mandoliny. W tempie wolno, szybciej, szybciej, i jeszcze szybciej, i znowu wolno.
Ostateczne zwolnienie emocjonalne następuje w kabaretowej piosence “Telewizja”, która stała się właśnie po kilku dekadach aktualna (ze smutkiem to odkryłem w roku 2016). Ale jej waga jest wielka z powodu niezapomnianego i kostytuującego światopogląd czterowiersza:
świeże groby zawsze wzruszą
niezależnie gdzie kopane
jak obrosną wyjdzie na jaw
kto szczuł i co było grane
Jak TV to wiadomo “Sejm”. Równie kabaretowy, którego tekst powstał przy współpracy Macieja Zembatego. Kabaretowy tekst ponownie okrutnie się aktualizujący (w roku 2016). A potem równie leciutkie “Nie męcz mnie”.
Tu znowu wtręt. Piosenki 1-9 zostały nagrane w 1974, a cała reszta kasety nagrana 1978 więc Sejm od TV dzielą 4 lata.
Po przełożeniu kasety na drugą stronę usłyszysz od razu coś, co prawdopodobnie zostanie z tobą na wieki:
jeśli mi się kiedyś zdarzy
przy swych myślach stać na straży
i na swoje patrzeć sprawy
wśród kościołów lub garaży
bądź raz boże tak łaskawym
pozwól długo być ciekawym
lecz uważaj na początek
i bacz pilnie by rozsądek
co połyskiem ciągle wabi
nie spadł na mnie zbyt znienacka
ten rozsądek to morderca
niszczy wątek i chce zabić
głowa to jest jak walizka
można do niej wszystko wciskać
choć skończona, to ogromna
choć nie wciśniesz, to nie pryska
to, coś kiedyś widział z bliska
choć nie wciśniesz to przytomna
ty pamięci zapomniałaś,
że ta głowa, że to skrytka,
że tę skrytkę drogocenną
łatwo stracić, nie odzyskać
zbyt starannie mnie chowałaś
na rozbitka, na rozbitka
pełna głowa, pełna głowa
ciągnie całą resztę do dna,
braknie siły, by tak płynąć
poprzez żal i to rozchwianie,
przez gorączkę po deliria
do klasztoru trzeżwych myśli
mówią że tam pośród chłodu
drzemie sposób na przetrwanie
I cała ta strona kasety zostają ze słuchającym na wieki.
Choć “Opowieść o śmierci Brunona Schultza” (proszę nie poprawiać, tak przez lata był pisany ten tytuł, choć Bruno nazywał się Schulz), która za kilka(dziesiąt) lat stanie się wielką piosenką jest tutaj taką sobie balladą jak Tata Kazika albo Szwagierkolaska. Muzycznie neutralna i lekko odczepiona od tekstu.
Sama historia, cytuję “z książki Ficowskiego zaczerpnięte”, ale nie wiem jakiej, bo “Okolice sklepów cynamonowych” wyszły w 1986 roku.
Aczkolwiek passus “to był wstęp, dotyczył życia, które zawsze jakoś leci i pozwala nie dostrzegać zmierzchów, schyłków, klęsk i śmierci” – stał się moim tekstem. Posługuję się nim, aby wysondować, czy mam z kimś wspólną mitologię.
“Gorączka” to wspomniane na początku “Źródło”. Jeśli ktoś zna tę piosenkę na wyrywki, to prawie na pewno mój brother from another mother.
Aczkolwiek nie jestem fanem piosenek Kleyffa dedykowanych Leonardowi Cohenowi to fakt, że to są piosenki z 1978 roku, kiedy nie było internetu, a sam Cohen był mało znanym u siebie pieśniarzem, sprawia, że kłaniam się nisko.
Opowieść o dróżniku również musiała poczekać parę lat na pełne narodziny do piękna. Tutaj lekko wystraszona. Lekko schowana. Lekko samounieważniająca się.
Kaseta piszczy. Co w ogóle mi kiedyś nie przeszkadzało, a teraz to słyszę wyraźnie. Znak czasu.
Drugą kasetą z nagraniami Jacka Kleyffa, którą usłyszałem była ta:
“Jacek Kleyff”, wydawnictwo Alma-Art, 1985 r.
Kaseta znana jest jako “Jacek Kleyff–life”, choć nie ma o tym wspomnienia na okładce.
Strona A
Strona B
Nie jest to zapis jednego występu, ale zbiór wielu. Przynajmniej tak by można sądzić po absolutnej różnorodności jakości zapisu oraz słyszalnej przestrzeni scenicznej, wielkości sali i zgromadzonej publiczności. Słychać reakcje słuchaczy. Niektóre tylko zrozumiałe w tamtych czasach. Kaseta ta jest bowiem mocniej kabaretowa niż poprzednia. Bardziej zanurzona w tamtejszym tu i teraz, niż w odwiecznych i ponadczasowych tematach. Pomimo tego, że zaczyna się od “Opowieści o śmierci Brunona Schulza” (już poprawnie zapisanego), to natychmiast przechodzi w “Ogryzek” (który jest “Kolejową poczekalnią” z poprzedniej kasety). I taki klimat trwa w zasadzie aż do końca, do momentu, w którym należało przełożyć taśmę na drugą stronę.
Zwróciłem uwagę, że kończący pierwszą stronę kasety “List do L. Cohena i paru przyjaciół” – po pierwsze został pozbawiony numeru (na poprzedniej kasecie to jest “I-SZY LIST DO LEONARDA COHENA I PRZYJACIÓŁ W POLSCE”) oraz pozbawiony ograniczenia terytorialnego. Już nie tylko do przyjaciół w Polsce śpiewa Kleyff.
To było i wciąż jest dziwne, że na tej kasecie znalazło się wiele powielających się z poprzednią kasetą piosenek, ale nie ma na niej “Źródła”.
Druga strona rozpoczyna się czymś krótkim, czego moim zdaniem nie ma w opisie kasety. A potem lekkim “Kocham”, które gdzie indziej znane jest jako “Kochana” lub “Daj mi znak”. A czasem też zawiera to coś krótkie, co Kleyff na kasecie określił “to jest taki krótki pierwszy taki”.
Na “Kocham” vel “Kochanej” vel “Daj mi znak” jest taki dwuwers:
Jeszcze czas, by wyleczyć mnie z wad
Przecież mam dopiero trzydzieści lat
I nie wiem, czy był on śmieszny wówczas, czy buntowniczy, bo teraz jest zwyczajny. Oczywiście, kiedy ja słuchałem tego passusu, to trzydziestkę lokowałem gdzieś tuż przed emeryturą i kilkanaście dni przed śmiercią.
Ale wracając do kasety. Na scenę wychodzą najbardziej wstrząsające dzieła nomen omen patriotyczne i poważne – “Dobre wychowanie” (zwane na poprzedniej kasecie “Pokoleniem”), “O wytrzymaj sterana i słaba” (zwane na poprzedniej kasecie “Drzewcem”, a gdzie indziej “Z drzewcem”), “W naszym domu”, “Wędrowiec (wg obrazu Hieronima Boscha)”, “Jeśli mi się kiedyś zdarzy”.
Niestety w nie najlepszych wykonaniach. Pozapomniane teksty. Fałsze. “Wędrowiec” jest wręcz modelowym przykładem jak fatalnie można zagrać wielką piosenkę, jak po amatorsku portaktować dzieło geniuszu. Swojego geniuszu. Ten sam feler wykonawczy ma kończąca kasetę “Żyj na huśtawce, żyj” (zwanej później “Huśtawką”), który brzmi tu jak parodia komunistycznych deklaracji.
Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że “Melodyjka amerykańska” to gdzie indziej “Inżynier ziemny”, a “List II do L. Cohena” został pozbawiony nie tylko przyjaciół w Polsce, ale w ogóle przyjaciół. Z adresatów został tylko kanadyjski pieśniarz. Uprzedzam o tym lojalnie.
I nastąpiła cisza na 9 lat.
ACZKOLWIEK…
Z tamtego okresu twórczości Kleyffa znam jeszcze takie oto wydawnictwo, które nie są ujmowane w oficjalnej dyskografii:
“Żółte rymy”, wydawnictwo Agencja Fonograficzna “KOT” Gdańsk 1989
Brzmiące jak kompilacja zapisów jakiś występów kabaretowych, albo kameralnych, prywatnych dla przyjaciół, w której nawet usłyszeć można wulgaryzmy! Całą masę wulgaryzmów! Totalny unikat. Wszystkie piosenki z nagłymi zakończeniami.
Kończąc trwającą prawie dekadę dygresję.
W pierwszej połowie lat 90-tych zeszłego tysiąclecia w Warszawie, w Ośrodku Kultury Ochota OKO, zaczęły odbywać się próby otwarte Jacka Kleyffa. Czy w ten sposób wykuwał się skład Orkiestry Na Zdrowie (O.N.Z.), czy też była to naturalna kontynuacja improwizacyjnego charakteru twórczości Jacka, nie wiem. Wiem tylko, że na próby chadzali moi znajomi, aby posłuchać. Ja niestety nie.
Tymczasem ok. roku 1995 na próbie zespołu, w którym grałem, w kino-teatrze Tęcza na Żoliborzu, w niedzielę, o godzinie 9 rano, pojawił się sam Jacek Kleyff z gitarą. Była to niespodzianka, którą zorganizowała nam nasza entuzjastka, która znała Jacka. Nie zagrał jednak z nami. Rzucił parę kąśliwo-konstruktywnych uwag oraz wzburzył się na nasze pytania o czas przeszły, czyli Salon Niezależnych, twierdząc, że teraz interesuje się tylko tym, co robi teraz. Miał na myśli Orkiestrę Na Zdrowie. O której niewiele wówczas wiedziałem.
A do kasety “Dziadki w Akwarium” dotarłem dużo później, kiedy sprezentował mi ją Darek.
“Dziadki w Akwarium”, wydawnictwo Folk Time, 1994
Strona 1
Strona 2
Kaseta zaczyna się muzyką, a długo później, dopiero tuż przed drugim utworem, słowami: ”Gdy muzyka gaśnie, to słowa są właśnie. I właśnie chcę przywitać wszystkich naszych przyjaciół na kasecie z koncertu „Dziadki w Akwarium” 21 lutego 94 roku w Warszawie, na kasecie właśnie wydawanej przez Folk Time. I wszystkich naszych przyjaciół zaprosić na nasze inne koncerty, na których jak zwykle – co słowo zabiera, muzyka otwiera.”
Kaseta jest zapisem koncertowego transu. Bas i bęby grają pierwszą rolę, a gitara i wokalizy Kleyffa tylko dopełniają całość. Jakże inna propozycja. Teksty i melodie wycofane, zmarginalizowane na rzecz rytmu i wibracji. Na dodatek rzecz totalnie offowa jeśli chodzi o jakość nagrań. Na kasecie słuchacz proszony jest o cytuję: „zrezygnowanie ze zbytnich hi fi wymagań”.
I powiedziałbym, że od tamtej pory trwa wieloletnie, prawie ćwierćwieczne, szlifowanie przez Jacka Kleyffa materiału na płytę. Po buddyjsku sypie tę dźwiękową mandalę, a potem jednym ruchem ją unieważnia i zaczyna sypać mandalę od nowa, tę samą, z innymi czasem ludźmi, czasem z tymi samymi, a na pewno w nieustannie zmieniających się czasach, do których ma czasem więcej dystansu, a czasem mniej.
Nie znam drugiego artysty, którego twórczość byłaby tak wierną definicją życia. Buddyjskiego koła nieustannych początków i końców. Artysty obsesyjnie wiernego tworzeniu. Nieprzykładającego wielkiej wagi do tego, co zostaje po procesie tworzenia. Owszem wielu artystów tak twierdzi. Niemniej żaden z tych, których znam tak nie robi.
Wystarczy spojrzeć na spisy tytułów piosenek na poszczególnych płytach, aby dostrzec, że repertuar na nich niewiele się różni. Choć wykonania różnią się diametralnie.
Pierwsza płyta “Jest los” brzmi jak demo dla jakiejś wytwórni. W mp3 jakoś daje radę, ale technicznie jest nagrana tylko odrobinę lepiej niż kaseta “Dziadki w Akwarium”, której jest jej muzyczną kontynuacją. Mantra, reggae, dub. Te trzy słowa znakomicie określają moim zdaniem fascynacje Kleyffa z tego okresu. Na szczęście nie zabił do końca tekstów, które z czasem odzyskują należne im miejsce. Gdyż jak się można było zorientować Kleyff wielkim poetą i twórcą tekstów piosenek jest.
“Jest los”, Orkiestra Na Zdrowie, wydawnictwo FolkTime, kaseta 1995, wznowione jako CD w roku 2007 przez FolkTime i Agencję Artystyczną Paweł Komolibus
Jacek Kleyff otacza się różnym personelem muzycznym. Postanowiłem więc zrobić tabelkę wykonawców wymienionych na płytach. W ulubionej przez Jacka kolejności alfabetycznej, w której zazwyczaj wymienia ich na wkładkach do płyt.
B
Klaudiusz Baran: Znalezienie
Paulina Bojarska: Piosenki
Stanisław Bokowy: Znalezienie
F
Mariusz Fidziński: Piosenki
G
Witek Golc: Piosenki
Józef “Ziut” Gralak: Znalezienie
Janusz Grudziński: Piosenki
J
Wojciech Jarociński: Znalezienie
Tomasz Jaśkiewicz: Znalezienie
Grzegorz Jędrzejkowski: Jest los
Tomasz Juszczyszyn: Znalezienie
Wacław Juszczyszyn: Znalezienie
K
Dorota Kaniewska: Już
Kapela Czerniakowska: Piosenki
Wojciech “Kaktus” Karwacki: Piosenki
Iga Kazimierczyk: Już, Piosenki
Jacek Kleyff: Jest los, Już, Znaki, Znalezienie, Piosenki
Katarzyna Kobus: Już
Aleksander Korecki: Znalezienie
Andrzej “Szaman” Kowal: Piosenki
Antonina Krzysztoń: Piosenki
Bogdan Kupisiewicz: Znalezienie
M
Piotr Majczyna: Znalezienie
Marta Maślanka: Znalezienie
Andrzej “Pęczak” Mielczarczyk: Piosenki
Tony Milner: Znalezienie
Wojciech Morawski: Już
N
Dariusz “Nakon” Nakonieczny: Już, Piosenki
O
Jacek “Łoś” Osior: Jest los, Już, Znaki, Piosenki
Orkiestra DesOrient: Piosenki
W składzie:
Malwina Banaś
Klaudiusz Baran
Bogdan Kupisiewicz
Piotr Maślanka
Mariusz Puchłowski
Robert Siwak
Marta Stanisławska
Małgorzata Szarlik
Michał Woźniak
S
Robert Siwak: Znalezienie
Daniel Słomiński: Znaki
Jerzy “Słoma” Słomiński: Jest los, Znaki, Znalezienie
Stanisław Soyka: Znalezienie
Paweł Sójka: Znalezienie
Olga Stopińska: Jest los
Andrzej “Krzak” Strycharczuk: Już
Rafał “Rastuch” Suwiński: Piosenki
Anna Świerzawska: Piosenki
Zbigniew Szularz: Znalezienie
P
Anna Patynek: Jest los, Znalezienie
Sebastian Pikula: Znaki
Mariusz Puchłowski: Znalezienie
R
Kuba Radomski: Znalezienie
T
Adela Tarkowska: Piosenki
Michał Tarkowski: Piosenki
Tomasz Traczyk: Piosenki
W
Jacek Warszawa: Już, Znalezienie, Piosenki
Anika Wawrzyńska: Piosenki
Mikołaj Wielecki: Jest los
Patrycjusz Włoskowski: Znaki
Małgorzata Szarlik Woźniak: Znalezienie
U
Magda Umer: Znalezienie
Ż
Marieta Żukowska: Znalezienie
Kolejną płytą w dyskografii są “Piosenki … niektóre z Michałem Lorencem i Orkiestrą DesOrient … Od Salonu Niezależnych do Orkiestry Na Zdrowie”. 15 słów. To jeden z dłuższych tytułów płyt jakie znam. Aczkolwiek Top Ten w tej kategorii zaczyna się od 20 słów, a rekord należy do zespołu Chumbawamba – 158 słów.
Ta z kolei płyta jest nagrana bardzo przyzwoicie, czego niewątpliwą zasługą jest obecność na niej muzyków z Orkiestry DesOrient i jest pierwszą, którą trzeba poznać jeśli w ogóle nie zna się twórczości Jacka Kleyffa. Przekrojowa, pokazująca wyimek dzieł Kleyffa powstałych w latach 1976-1999 w najlepszych czasem wykonaniach jakie się mu zdarzyły.
Ja na niej testuję czy sprzęt gra dobrze. Nie żeby była nagrana audiofilsko, ale sprawdzam, czy sprzęt oddaje wielkie emocje i czy słuchając piosenki wzruszam się czy nie.
Piosenki, bez których życie byłoby dramatycznie uboższe to: „Schulz”, „Bosch”, „A ile?”, „Jeśli mi się kiedyś zdarzy…”, „Rozpostarta płachta nieba”, „Z drzewcem”, „Zapałka”, „Huśtawki”, „Tu na dole”, „Czy?”, „Tutaj”, „Słoiczek Tiannanmen”.
Czegoś nie wymieniłem?
“Piosenki … niektóre z Michałem Lorencem i Orkiestrą DesOrient … Od Salonu Niezaleźnych do Orkiestry Na Zdrowie”, wydawnictwo Altmaster 1999
Co dalej po takim dziele? Nie mogąc i nie chcąc się uwolnić od Kleyffa zaczyna się razem z nim wielką podróż muzyczną.
Kolejna płyta “Już” jest wersją Kleyff i O.N.Z. w wersji maxi-dub.
Myślę, choć mogę się mylić, że spełniło się wtedy jedno z marzeń Jacka Kleyffa. Zebrał skład bardziej rockowy niż klasyczny. Z genialnym Wojciechem Morawskim na perkusji. I nagrał płytę, w której odnaleźć można elementy ska, dub i reggae. Bez wątpienia słychać, że muzycy bawili się setnie, choć jak to zazwyczaj w takich sytuacjach bywa, słuchacz ma prawo bawić się mniej setnie. Ja na przykład bawię się mniej. Niemniej jest na tej płycie wielka „Kołderka” z przepiękną linią basu, na którym snuje się liryczna osnowa poruszającej głęboko muzyki i treści. Pojawia się pierwszy raz fantastyczna „Nocnoautobusowa”, rozedrgane pozytywnie i negatywnie, wewnętrznie i zewnętrznie „Już”, w końcu ładny, aczkolwiek delikatnie przesłodyczony „Dróżnik”.
Niestety, dla całości tego materiału, większość piosenek ma raczej nieciekawe brzmienia gitar elektrycznych i aranżacje, które bardzo je banalizują. Choć w innych życiach miały szanse stać się wielkimi pop-rockowymi przebojami. Tak jest z końcówką „Dróżnika”, tak jest z „Płachtą nieba”, która o wiele lepsza jest “Piosenkach…” jako „Rozpostarta płachta nieba”. Mimo tego, że na “Już” jest bogatsza, bardziej przestrzenna i wolniejsza, to jednak brzmienie solowej partii gitary jest wręcz paskudne. Moim zdaniem. Jak i parę innych patentów w niej użytych. W tym zamknięcie, jakby ktoś się pomylił w rytmie.
Za to zdecydowaną sensacją i przeogromnym plusem są na całej płycie cudowne zaśpiewy kobiece. Niebiański, anielski ślad rzeczywistości pozazmysłowej, o której Kleyff próbuje nam opowiedzieć niemal na każdym swoim wydawnictwie. Świetnie zgrane z całością oraz chropowatym i skromnym jednak głosem Kleyffa.
Mogło być dzieło wielkie, ale nie ten zestaw instrumentalistów się zebrał. I nie było producenta, który by to ogarnął.
“Już”, Orkiestra Na Zdrowie, wydawnictwo Polskie Radio Białystok 2004
Na następnej płycie “Znaki”
usłyszymy 14 piosenek zagranych na 5 koncertach w Warszawie, Gdańsku i Sopocie. Generalnie bardziej kleyffowe wykonania niż te z “Już”. Skromniejsze, czasem po prostu z bębnami zamiast perkusji, bardziej organiczne, skonsolidowane, zwarte i mniej zabałaganione gitarowymi elekstrycznymi popisami. Mówią, że to wielka sztuka grać mniej dźwięków. Na tych koncertach raczej bardziej niż mniej udało się grać mniej. Choć całość niewątpliwie jest zgodna z kierunkiem wyznaczonym na “Już”. Co stety/niestety wychodzi i słychać. Wydaje mi się, że bez wątpienia taka stylizacja jest świetna do bardziej kabaretowych piosenek, a miejscami wątpliwa w tych ponadrzeczywistych.
Hitem tej płyty jest „Nocnoautobusowa”, a także grana w niższej tonacji „Huśtawka” oraz zwyczajowo mistyczne „A ile?”.
“Znaki”, Jacek Kleyff w Orkiestrze Na Zdrowie – Live, wydawnictwo Dalmafon 2009
O następnej płycie z dyskografii znalezionej na szanownym portalu rządowo-państwowym culture.pl nie wie nawet sam autor. Zapytany Jacek Kleyff odpisał mi przez swojego managera tak: “To może dotyczyć płyty wydanej mniej więcej w tym samym czasie przez Kamila Sipowicza, zbiorowo przedstawiającej scenę wg. Niego hipisowską (?) – lat dziewięćdziesiątych i tam pod taką nazwą dał pieśń z płyty „Jest Los” pt. „To, co teraz” Nie chce mi się tego sprawdzać, więc albo, jeśli możesz tak odpisz temu tu Jackowi Pawlakowi, albo doprecyzuj jeśli Ci się zachce sprawdzić wszedłszy w EMI Music Polska. Zresztą sam bym był ciekaw o co chodzi, ale bez spinki. Ścisk. Kleyff.”
Tak więc zagadka brzmi: 2009 – „Jacek Kleyff & Orkiestra Na Zdrowie” (CD, EMI Music Polska). ktoś?coś?
I tak oto dotarłem w tym wpisie do ostatniej nagranej dotychczas płyty:
Znalezienie, Orkiestra Na Zdrowie, wydawnictwo MTJ Agencja Artystyczna, 2013
To płyta teoretycznie najbardziej wyprodukowana z poważnymi muzykami na liście obecności. A jednak wyprodukcowana maskarycznie. Tego, co wybija się w mp3, nie słychać na CD, a to co słychać na CD jest ubogie, płaskie i skompresowane. Nierozpoznawalne są nawet tak wyjątkowe instrumenty jak klawesyn, na którym gra Stanisław Soyka…
Mimo tego są na niej cuda.
Np. “Późną nocą”, którego tekst powstał na podstawie wiersza Bułata Okudżawy, muzyka jest nieznanego autorstwa, a wykonanie genialne! Pomimo tego, że całe sobą ze wstydliwej krainy łagodności.
Np. ten passus:
W przerwie i Bóg namyśla się,
czy syna mieć, a może dwóch?
A może córkę?
Ale córkę pod górę z chłostą i z krzyżem?
A zuch to zuch i więcej strzyma.
A zuch to zuch.
Albo ten z “Dobrze”: Dawny kłopot dziś to tylko żart.
Oraz absolutna, fantastyczna solo improwizacja, którą ofiarowali słuchaczowi Józef Ziut Gralak i Aleksander Korecki w tytułowych “Znakach”.
Nie przeszkadza mi to, że mam inne podejście niż Jacek Kleyff do wojny polsko-polskiej i nie widzę wyższości złodziei nad psychopatami:
Jedni krzyczą „To złodzieje!”,
Tamci oni „To wariaci!”,
potem biorą mnie w dwa ognie
i pytają co ja na to.
Na tym świecie i w tym ciele,
co ja na to Wielka Siło?
Odpowiadam jednym zdaniem:
„Wielka Siło, co ja na to?”.
Czy kobieta, czy mężczyzna,
chyba każde mi to przyzna
„Co ja na to Wielka Siło?”
Każdy czasem bywa draniem.
Co ja na to?
„Ayaue! Wolę stracić ze złodziejem!
Wolę stracić ze złodziejem, niźli zyskać z psychopatą!”
gdyż uważam obie strony za tak samo złe i tak samo dobre.
Ale przeszkadza mi to, że wciąż nie jest to płyta doskonała.
Zacząłem ten tekst w połowie 2016 roku, a kończę go w kwietniu 2017 roku.
Moim zdaniem Jacek Kleyff swojego opus magnum jeszcze nie nagrał. Choć nie sądzę, aby kiedykolwiek się to stało. Niemniej, jako fan i słuchacz, marzę o tym.
PS Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że nagrania Salonu Niezależnych znalazły się na dwóch wydawnictwach, pobłogosławionych przez autorów, czyli legalnych, choć wydawnictwo SelleS słynęło z wykorzystywania niedobrego prawa i wydawania piratów.
Salon Niezależnych kabaret Nagrania archiwalne, wydawnictwo SelleS, 1998
CD 1
CD 2
razem z książką o takiej okładce:
oraz
Salon Niezależnych, wydawnictwo Znak, 2008, dodatek do książki: Salon Niezależnych dzieje pewnego kabaretu, numer ISBN: 978-83-240-0977-0
I to by było na tyle, motyle.
Dyskografia z culture.pl:
•1983 – „Dokąd to obywatelu?” (MC, wyd. CDN)
•1985 – „Jacek Kleyff – live” (MC, wyd. Alma–Art)
•1994 – „Dziadki w Akwarium” (MC, wyd. Folk Time)
•1995 – „Jest los” (MC, wyd. Folk Time, reedycja CD 2007)
•1999 – „Piosenki… Od Salonu Niezależnych do Orkiestry Na Zdrowie” (CD, wyd. Altmaster)
•2004 – „Już” (CD, wyd. Polskie Radio)
•2009 – „Znaki” (CD, wyd. Dalmafon)
•2009 – „Jacek Kleyff & Orkiestra Na Zdrowie„ (CD, wyd. EMI Music Polska)
•2013 – „Znalezienie” (CD, wyd. MTJ Agencja Artystyczna)
drobiazg, ale muszę:
z tym wyglądem „NS” to trochę nie tak; przede mną, w czasach Chojnackiego, Manna i Rogowieckiego to on wyglądał, jak wyglądał (o treści nie piszę, bo też to złożony problem; ale nie czas). jak przyszedłem – wtedy naczelnym był już Hołdys, „ekipy” poprzedniej prawie nie było – to wprowadziłem Anarhję; i W JEJ RAMACH zapraszałem (rzadko) innych: Piotrka Młodożeńca np. Przyszedł z Kolegą (Assi Kootstra z holandii); i wyszedł fajny numer, wspólny. ale jeden. Resztę robiłem ja, jednak. (to samo z Kainem May’em: u „mnie” mioał tylko kącik: dwa czy trzy momenty; później, jak „NS” przejął Sławek Gołaszewski — to Kain „zajął” całe pole (+ całe strony prawie :–))
no to tak.
a te strony z Kleyffem, te tu prezentowane okładki = to moje, odręczne. i tylko moje, ha! :–)
pozdrawiam
mr m.