(Niedoceniony) Geniusz

(Niedoceniony) Geniusz

Wszystko zaczęło się od zamontowania w sprzęcie nowego kabla zasilającego. Podczas testowania brzmienia posłuchałem utworu “Kołysanka dla Misiaków” z płyty “I Ching”.

Tym, którzy nie wiedzą cóż to za wynalazek napiszę odrobinę wstępu do ich poszukiwań internetowych. Tych, którzy wiedzą co to, zapraszam do następnego akapitu. Otóż w 1983 roku Zbigniew Hołdys, ówczesny megagwiazdor, “autorytet” polskiego rocka oraz leader (lokalnej i tymczasowej) potęgi pod sławetnym tytułem Perfect, postanowił przy wsparciu Polskiego Radia Program III zaprosić do studia wybitnych muzyków z wielu zespołów i w tym naprawdę szarym i smutnym czasie nagrać płytę ponad podziałami. Pokazać i udowodnić jak wielki potencjał siedzi w środowisku polskich rockmanów i rockmanek. Takie polskie Them Croocked Vultures lat 80-tych.  (To był żart!) Hołdys jeszcze w filmie BBC “My blood, your blood”, twierdził coś w stylu “gdyby tylko nas puścili na ten zachód, to wszystkich byśmy tam zdmuchnęli”. Ta sesja, choć nie cieszyła się wielką popularnością, to dość mocno wpłynęła na historię muzyki rockowej w Polsce. M.in. można odnaleźć w niej prapoczątki zespołu Voo Voo. (Wojciech Waglewski występował na niej jako muzyk z Osjana). I na tej sesji została nagrana, stworzona przez Martynę Jakubowicz i Andrzeja Nowaka (wówczas TSA) przepiękna ballada z tekstem Andrzeja Jakubowicza (przez jakiś czas męża Martyny) “Kołysanka dla Misiaków”.

Podczas tych testów brzmieniowych przyznam się szczerze, że odkryłem ten utwór na nowo, choć słuchałem go wielokrotnie. Odkryłem w nim perkusję. Po prostu większa selektywność brzmienia pokazała mi geniusz perkusisty, który zagrał w sposób niezwykły, dał z siebie w jednym utworze tyle pomysłów, że normalnie wystarczyłoby na kilka płyt. Postanowiłem więc poszperać kto zacz. Wojciech Morawski — mówiły opisy na płycie. Nazwisko mi znane z ciągu znaków Morawski Waglewski Nowicki Hołdys, ale bez szczegółów. No więc w ruch poszedł wujek google. I… Nic mi w sumie nie powiedział. Postać efemeryczna. Teoretycznie w kilku poważnych przedsięwzięciach (Breakout, Porter Band, Klan, Voo Voo, Orkiestra na Zdrowie, Prońko, Rodowicz) wziął udział, ale praktycznie szczerze mówiąc dziś Internet mówi, że to Mr. Nobody. (Moim zdaniem niesprawiedliwie). Zobaczyłem też, że na płycie I Ching był głównym bębniarzem, choć konkurencję miał wielką i sporą. Postanowiłem więc przypomnieć sobie płytę “Świnie” z jego nazwiskiem w roli głównej na okładce. Szczęśliwie całkiem niedawno wznowionej na CD.

Morawski Waglewski Nowicki Hołdys to miała być supergrupa powstała po zakończeniu sesji I Ching. Wydała jedną płytę pt. “Świnie” i przepadła w mroku niepamięci. Choć teoretycznie skazana miała być na sukces. Twórca przebojów, gitarzysta, wokalista i świetny ideolo Zbigniew Hołdys, genialny gitarzysta i niepowtarzalny, choć jeszcze rodzący się wtedy, autor i wokalista Wojciech Waglewski, basista z Perfectu Andrzej Nowicki i bębniarz z… no właśnie skąd? z I Ching, z płyt, o których nikt nie pamiętał, koło ratunkowe po odejściu podstawowego perkusisty, niejaki Wojciech Morawski. Pamiętam hype wokół tego superbandu. Byli na okładce listopadowego wydania gazety Non Stop (über-legendy muzycznej, wartej osobnego opracowania) z 1984 roku. Na 3, 4 i 5 stronie wielki artykuł o nich p.t. COŚ NOWEGO zaczynający się tak: “Wszyscy ci, którzy byli na koncercie w Stodole 11 października, przyznają, że nie ma kokieterii w stwierdzeniu, iż niełatwo jest o tym napisać. Muzyka, którą zespół zaprezentował publiczności (złożonej w połowie z ludzi z branży), po ośmiu miesiącach pracy, wymyka się prostym definicjom.”

(Tak przy okazji: W tym samym numerze był opis koncertu w Remoncie na którym zagrali: Sławomir Kulpowicz, Reportaż i Skeleton Crew w składzie Fred Frith, Tom Cora. Takie to były czasy…)

Zespół MWNH m.in. zadeklarował, że “nie gra i grać nie chce przebojów ani muzyki przewidzianej głównie do tańca” oraz też “bez punku nie byłoby tej muzyki”, to pierwsze założenie moim zdaniem było początkiem ich końca i początkiem początku Voo Voo, bo żaden twórca nie istnieje bez popularności, a przebojem może też być free jazzowy odjazd, a to drugie założenie skłoniło mnie wówczas do kupienia winylu z napisem “Świnie”.

Muzyka nie była wpadająca w ucho, ale bardzo, bardzo magnetyczna i poruszająco odświeżająca. Słuchałem tej płyty bardzo często. Podobała mi się. Podoba wciąż. To chyba jedynie muzyczne wydanie Hołdysa, które w pełni do mnie trafiło. Hołdys mówił, że ta płyta to był “jego moralny obowiązek”. (He he, ten to ma ideolo!) Płyta była depresyjna w wyrazie, trudna i represyjna w stosunku do wszelkich przyzwyczajeń. Można powiedzieć na owe czasy rewolucyjna, choć nie za bardzo zdawałem sobie racjonalnie dlaczego. Wokale, teksty gitary i bas wszystko grało inaczej niż wszystko, co inne. Jakby na naszych oczach?uszach? tworzył się nowy język wypowiedzi. Naprawdę nieznany mi wtedy, a i dziś miałbym spory kłopot, żeby powiedzieć “grają jak”. Inny, nowy, własny język, ale zdecydowanie trudniejszy w absorbcji niż twórczość Janerki. Gdzieś w powietrzu rodziło się Voo Voo.

Mój (a w zasadzie Brata) para-gramofon Cyryl, którym “odsłuchiwałem” płyty winylowe łagodnie mówiąc nie był najlepszym źródłem dźwięku. Niektórzy nazywają go teraz niszczarką do płyt. W zasadzie płyty odtwarzał na słowo honoru i bardzo niewiernie. Dlatego dopiero posłuchanie CD na angielsko-brzmiącym sprzęcie uświadomiło mi pewną bardzo ważną sprawę. Otóż moi zdaniem gra Morawskiego na płycie “Świnie” jest nieporównywalna z czymkolwiek. Mógłbym nawet stwierdzić, że perkusja jest głównym instrumentem solowym na tej płycie. Rytmem nie zajmuje się ani sekundy na te prawie 40 minut muzyki. Rytmem, tym dla wielu „nudnym, banalnym” zadaniem (jednym z najważniejszych w muzyce — moim zdaniem) zajmują się bas, gitary, wokal nawet, natomiast perkusja na tej płycie to jedna wielka improwizacja na tle reszty zespołu. Przyznam się szczerze, że takiego podejścia w rockowych płytach nie ma wiele. Jeśli w ogóle. Niemniej, a może właśnie dlatego, słuchanie twórczości Morawskiego na tej płycie sprawia mi teraz gigantyczną przyjemność. Każdy utwór jest grany o 180° inaczej, niż by każdy słuchacz zakładał. I za każdym razem, dzięki temu, mamy do czynienia z niezwykłą nowatorską propozycją dla słuchacza. W jednym tylko przypadku zastanawiam się, czy odrobina bardziej klasycznego (oczywiście nie bardziej klasycznego niż w “Kołysance dla Misiaków”) grania nie stworzyłaby wielkiego przeboju. Ale nie ma co gdybać.

Polecam Wam zapoznanie się z tą raczej zapomnianą płytą. Nie wiem jak będzie grała tym, którzy dziś ją posłuchają po raz pierwszy, ale z punktu widzenia profesjonalnego, raczej trzeba ją znać, tam nie ma żadnego słabego momentu, żadnej fałszywej nuty, żadnego obciachu. No, może poza tym żenującym odgłosem spuszczanego kibla, za który odejmuję aż połowę gwiazdki (do czego dołożyły się, nieliczne na szczęście, polityczno-socjologiczne fragmenty tekstów a la Hołdys). Tak. Waglewski miał zdecydowaną rację przechodząc z narracji “my” do narracji “ja”. Nie będę. Nie będę mówił do siebie na ulicy. Ale to już inna historia.

 

swinie

Morawski Waglewski Nowicki Hołdys Świnie (4.5/5)

p.s. a może to znamienne, że Morawski to pierwsze nazwisko w Morawski Waglewski Nowicki Hołdys?, że to Jego muzyka? nie myślałem o tym w ten sposób wcześniej…

p.s.2 a może ktoś wie co teraz robi Morawski?

2 komentarze to “(Niedoceniony) Geniusz”

  1. najdżerski pisze:

    Bardzo przyjemnie czytało mi się Twoją recenzję.

  2. tenpawlak pisze:

    Dziękuję bardzo.

Trackbacks/Pingbacks

  1. Pogo. To nie jest wcale takie proste. | - […] Trzeci utwór. Słabizna. Nędzna reminiscencja „Najmniejszego oddziału świata” z Morawski Waglewski Nowicki Hołdys. A na dodatek fragment “życie nie…
  2. Między supermanem duchowym a ironistą. | - […] wtedy jedno z marzeń Jacka Kleyffa. Zebrał skład bardziej rockowy niż klasyczny. Z genialnym Wojciechem Morawskim na perkusji. I…

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *