Dawno temu, w czasach kiedy festiwal w Jarocinie konsekwentnie rok w rok pracował na to, by po latach być uznawanym za muzyczną legendę, a jego logo było opisywane jako czerwoni w okrążeniu,
powstał przedziwny zespół łączący wysokiej jakości elektronikę z wysublimowaną grą na gitarze, bardzo bogatymi wokalami i tekstami ocierającymi się o rockową poezję. Ten zespół nazywał się AYA RL wydał dla mnie dwie płyty długogrające (w dyskografii ma ich więcej) Czerwoną i Niebieską, z czego pierwsza jest najbardziej znana, a druga najlepsza. Niestety była tak inna i trudna, że w związku z brakiem komerycjnego sukcesu (czytaj: nie dało się żyć z tworzenia i grania tej muzyki) zespół w zasadzie przestał istnieć.
Pierwszą płytę w wersji oryginalnej, winylowej, kończyły dwa utwory zatytułowane kolejno Pogo I i Pogo II. Były na tyle oryginalnie wymyślone, że ten przejmująco-mocniejszy tekst był grany przy stonowanej (oczywiście w konwencji) muzyce, a ten banalniejszy przy mocniejszej.
Ta koncepcja uczyła myślenia, co wcale nie było zaskakujące, wszak pogo miało “utwardzać ducha i mięśnie”. Najpierw ducha.
Przypomniała mi się ta historia podczas słuchania płyty zespołu Dr Misio Pogo. Drugiej płyty grupy, której wokalistą jest słynny aktor Arkadiusz Jakubik. Na którą teksty napisali: sam Krzysztof Varga i sam Marcin Świetlicki. No i Cyprian Kamil Norwid. Mistrzowski zestaw tekściarzy.
Ale zacznę od tego, co najmocniejsze. Muzyka i realizacja płyty. Cała przyjemność. Muzyka jest w punkt a realizacja idealna do tej muzyki. Naprawdę miło się tego słucha. Kawałek dobrej rock’n’rollowej roboty. Klasycznej, ale porządnej. Szalonej tam gdzie trzeba, lirycznej tam gdzie trzeba, agresywnej tam gdzie trzeba, ponurej tam gdzie trzeba. Słychać, że muzycy znają więcej niż jeden język i biegle się posługują różnymi stylami narracji w zależności od celu przekazu.
A sam przekaz? Podzielmy go na dwie części. Teksty i interpretacja.
Część pierwsza. Wydawałoby się, że z takimi autorami ten album skazany jest na sukces. Ogromny sukces. A jednak ośmielę się podnieść rękę na świętość. Licząc się z tym, że ręka ma zostanie po prostu odcięta. Otóż są momenty słabe. Bardzo słabe. Pierwszy utwór. Tekst Vargi. Początek git ale im dalej tym gorzej. Drugi utwór. Fatalnie pozmieniany oryginalny wiersz Świetlickiego. Trzeci utwór. Słabizna. Nędzna reminiscencja „Najmniejszego oddziału świata” z Morawski Waglewski Nowicki Hołdys. A na dodatek fragment “życie nie jest do zniesienia, ale życie jest lepsze niż śmierć” dużo słabszy od słów mojej znajomej: “To tylko trzyma mnie przy życiu, że niedługo przyjdzie śmierć”. Czwarty — wybitny. Piąty — średniawy mocno. Szósty — świetny. Siódmy — fajny (genialna muza!). Ósmy — ok. Dziewiąty — piękny. Dziesiąty — dobry. Jedenasty — taki se, w kierunku słabizna. Dwunasty — słaby.
Część druga. I tu jest chyba pies pogo-grzebany. Otóż interpretacja tekstów, czyli maniera wokalisty, który w zasadzie wszystko wypruwa z flaków oraz krzyczy z brzucha i duszy — po prostu szkodzi tym tekstom. Bunt krzyczący jest buntem głupawym, prostolinijnym, jednoznacznym. A przydałoby się pokombinować. Nomen omen jak wspomniana na początku Aya RL. A tak mamy monotonny, nieskomplikowany, przewidywalny, odpychający na dłuższą chwilę banalizmem interpretacyjnym spektakl, który grany jest na jednej nucie, na jednej emocji.
Powiedziałbym, zabrakło na tej płycie, wokaliście Arkadiuszowi Jakubikowi reżysera, który by wydobył z niego więcej, większą paletę namiętności, większe spektrum przeżyć, większą sinusoidę górek i dołków.
Ach! Jaka by to wtedy była płyta!
Smutek, że tak nie jest.
Dr Misio Pogo (3/5)
Leave a Reply