Rabunek w stereo. Kanał prawy, czyli Who the hell & what the hell?

Rabunek w stereo. Kanał prawy, czyli Who the hell & what the hell?

Lou Reed jest uważany przez wielu za absolutnego mistrza rockowej kompozycji. Uchodzi za artystę, który wymyślił glam rock, punk rock i indie rock. To jest oczywiście w pewnych środowiskach mocno kontrowersyjna teza. Znam kompetentne muzycznie osoby, które twierdzą, że opinie o jego wpływie na muzykę są stanowczo przesadzone. Niemniej Reed jest autorem i współautorem kilku płyt, które są kamieniami milowymi rocka. Tak uważam. I kropka.

W zeszłym tygodniu do cogra.pl przyszła przesyłka zawierająca materiał grupy Robbery pt. One Too Many. O samym zespole kompletnie nic nie znalazłem w necie, poza samym materiałem na bandcampie wraz z informacją, że płyta? demo? została opublikowana 14 października 2014 roku. Ale materiał kilkukrotnie przesłuchałem

Przyznam się szczerze od pierwszych sekund tej płyty jestem w totalnej kropce. Zazwyczaj kiedy słyszę wyraźne agresywne inspiracje jakimś twórcą czy zespołem po prostu wzruszam ramionami i idę dalej. Bo mimo wszystko zawsze oryginał jest tysiąc razy lepszy. Ale to nie ten przypadek. One Too Many mogłoby po prostu być nieznanym albumem Lou Reeda!

To są moim zdaniem kompozycje na najwyższym rockowym poziomie z bardzo ciekawymi tekstami (po angielsku) o klasie liryki samego Lou!

A kopia, która jest tak dobra jak oryginał, już nie jest kopią, jest dziełem samym w sobie!

Na dodatek sposób w jakim wokalista Robbery śpiewa: mamrocząc, melorecytując, mrucząc idealnie nadaje się do opowiadania prostych, wyciszonych emocjonalnie historii o życiu, składającego się z banalnych zdarzeń, a jednak niezwykłego. W tym samym tygodniu, w którym posłuchałem One Too Many, obejrzałem film Boyhood. Ten film i ta płyta to bardzo podobne artystycznie propozycje.

Prosta, ale w punkt grająca perkusja, mięsisty bas jako istotna część kompozycji i perfekcyjnie skomponowane, mądre, inteligentne acz wyważone gitary. Żadna nuta nie jest przypadkowa, każda jest konieczna. Wszystkie brzmienia są przemyślane i dobrane. Nic nie można zmienić, aby poprawić, każda zmiana byłaby zmianą na gorsze. Jak Lou Reed na Songs for Drella, New York lub bardziej klasyczne utwory Velvet Underground. Światowy koncept na trio rockowe w wersji pięciogwiazdkowej.

Gdybym nie wiedział, to życiu bym nie pomyślał, że to polski zespół.

Owszem nie ma rewolucji, bo i jakiegoś szaleństwa, jakiegoś niesfornego Johna Cale’a na One Too Many nie ma, ale może właśnie dlatego ta muzyka tak wciąga i tak się przykleja do duszy?

Tak jak Boyhood. Niby nic. A jednak coś.

Pomimo tego, że brzmi trochę jak demo, One Too Many grupy Robbery jest tak niezwykłą propozycją w stosunku do której jestem tak bezbronny, że postanowiłem poprosić kolegę z cogra.pl, aby niezależnie posłuchał i napisał swoje zdanie. Bo ja po prostu słucham i uszom nie wierzę, że takie nagranie powstało. To trochę tak jakby ktoś w Polsce zaczął pisać opowiadania po angielsku i czytając je wydawałoby się krytykom, że wyszły spod pióra Hemingwaya.

Posłuchajcie więc sami.

cover

Robbery One Too Many (5/5)

 

 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *