XXX

XXX

Czyli hardcore, harcore porno. Gdzie wszyscy i wszystko się pieprzy bez opamiętania, gdzie wszelkie granice zostają przekroczone, gdzie każda fantazja zostaje spełniona, gdzie nagość jest stanem, w którym trzeba się rozebrać, gdzie uczestnicy sesji ciężko pracują nad uzyskaniem samozadowlenia, a publiczność nie radząc sobie z emocjami, w dusznej atmosferze prymitywnych przyjemności podniesionych do rangi najwznioślejszego stanu, z zarumienionymi z podniecenia policzkami oraz ukrwionymi częściami intymnymi, z przerażeniem i pożądaniem czeka na finalną ekstazę.

Best cover album ever.

Najlepszy. Albo najgorszy.

W obliczu śmierci Hansa Klossa, który nie umiera nigdy, postanowiłem ponownie odsłuchać płytę Olafa Deriglasoffa świętującą 30 lat jego grania i tworzenia.

Zważcie proszę, że nie użyłem słowa: podumowanie, tylko świętowanie. I w zasadzie już tutaj padła puenta, ale może po kolei.

Kto nie zna na Pieśni o Bohaterze, ten nie wie nic o popkulturze tego kraju. To jest utwór dla mnie absolutnie podstawowy w rozironizowanym, multiznaczeniowym i wszechwykorzystującym każdą cząstkę rzeczywistości świecie kreowanym, tworzonym przez Olafa Deriglasoffa na frontach sztuki XX i XXI wieku.

Choć sam autor twierdzi, że to przekleństwo jego życia, pojęta po gombrowiczowsku gęba, która się do niego przyczepiła, odwróciła uwagę od podstawowej twórczości grupy Dzieci Kapitana Klossa i wszystkich innych artystycznych emanacji autora. Pamiętajcie, albo kto nie pamięta lub nie rozumie atmosfery lat 80-tych to niech sobie uświadomi: ten utwór wbrew intencjom został hymnem wielbicieli Stawki większej od życia – to jest wyraz kontestacji serialu i całej PRLowskiej propagandy!

I to nie jest podsumowanie jego sztuki, ale prolegomenta do twórczości Deriglasoffa.

Oryginał był lepszy. Czuję, że jeszcze nie przepracowany jest ten temat. Choć to, że “Zuzanna myje się tylko jesienią” daje nadzieję.

Deriglasoff to cholernie zdolny muzyk, producent i kompozytor. Geniusz. Płynnie gra we wszystkich stylach. Sex Pistols? Easy. No, w zasadzie to powinno być łatwe, ale w Pistolsach jest coś pozamuzycznego: serce i zadzior i wnętrze. Olaf potrafi, gdy chce, wszystkie te rzeczy włożyć w każdy utwór. Jest tak wszechstronny, że jedynym zarzutem jaki mogę mieć, to że jest aż za wszechstronny.

Jak ktoś wymienia jakieś nazwisko z branży, to ja od razu słyszę jeden utwór, jeden styl określający danego artystę. To proste. Posłuchaj: Maleńczuk. Kazik. Borysewicz. Hołdys. Waglewski. Jakubowicz. Janerka. Kodym. Grechuta. Nalepa. Stańko. Czyżykiewicz. Nowak. Ciechowski. Tymański. Krzysztoń. Nosowska, Bartosiewicz. Kulka. Nawet Brylewski pomimo wszechtronności stylów ma jeden styl.

Wiadomo, że jak masz niespotykany głos to jest łatwiej: Niemen, Cugowski, Gawliński.

A z Deriglasoffem nigdy tak nie miałem. Czy Olaf Deriglasoff ma swój własny język? Ta płyta nie odpowiada na to pytanie. A nawet je wzmaga. W którym kierunku pójść? Zbyt indywidualny i własny, aby być jak Macio Moretti lub Pogodno, zbyt uniwersalny, aby być jak Stańko lub Grabaż.

2012-08_Woodstock_37

To oczywiście ma swoje dobre i złe strony. Dobra jest taka, że każda płyta Deriglasoffa jest warta posłuchania, bo nigdy nie wiesz, co na niej będzie. Zła jest taka, że żadna nowa płyta Deriglasoffa nie nadaje się do posłuchania, ot tak, mimochodem. Dobra jest taka, że nad ostatnią płytą Deriglasoffa się nie zastanawiasz tak, jak nad ostatnią płytą VooVoo – kupić, nie kupić, dobre, ale już to słyszałem milion razy, może najpierw posłucham w internecie. Zła, że nad ostatnią płytą Deriglasoffa się zastanawiasz – kupić, nie kupić, dobre, ale jak mi akurat w nastrój nie wejdzie i nie odpowie mi akurat teraz ta rozbuchana feeria stylów, to parafrazując Himilsbacha, który nie chciał się nauczyć angielskiego do roli w filmie zagranicznym – “nic z tego nie wyjdzie, a ja zostanę z tą płytą, jak ten chuj”.

No i dobrze, że zostanę. Mam chyba wszystkie solowe i większość partycypacyjnych płyt Deriglasoffa. Żadnej nie żałuję.

Ale jak mam żałować, gdy słyszę: Szuuu Waaary. Szu Wary.

Deriglasoff. Kurwa, co za debil nazwał kapelę swoim nazwiskiem! Jak teraz wytłumaczyć, czy piszę o artyście, czy o bycie artystycznym!!! To zdolny tekściarz. Nie w stylu janerkowych zabaw słowem a la mistrz Jeremi Przybora. To mistrz fraz nazywających. A to przecież było drugim, po przekopaniu rowu w raju, aby nawodnić drzewa, zadaniem jakie Bóg postawił przed Adamem. Ja stworzyłem zwierzęta, a ty je nazwij. Adam się z tego nie wywiązał najlepiej, ale Olaf nie miałby z tym żadnych problemów. Proszę bardzo: półczłowiek-półmercedes. Albo Norwegia. Między nami.

Nomen omen Norwegia to utwór wybitny. Niezależnie od wersji.

A wersji na tym wydawnictwie jest bez liku.

Poważna i straszna historia pedofila, została zmieniona w przezabawnego Arrrrkadiusza.

Z niedopracowanego utworu Malcziki, będącego polską wersją utworu Maljčiki, powstała w końcu najwłaściwsza i jedynie słuszna moim zdaniem aranżacja tego utworu. Jest taka jak powinna być. Liczę tylko na singlową wersję po polsku.

Tak wersji i biegłości w sztuce jest mnóstwo. XXX to lekcja produkcji muzycznej dla wszystkich. Dlaczego to jednocześnie może być worst cover album ever? Bo po pierwsze, czasem nie słyszałem od razu zmian, a nowe interpretacji, były delikatne i lekko tylko dystansujące się od pierwowzorów, a po drugie czasem oryginały były hmm… lepsze. Moim zdaniem. Ale ja mam świra na punkcie coverów i wymagania wysokie jak Himalaje.

Niezależnie. XXX to zapis genialnego konceptu i wielkiej radości. Każdy artysta zzieleniał z zazdrości, że nie ma takiego best of. Słychać, że twórcy świetnie się bawili. A czy słuchacze będą równie dobrze? Zależy. Od słuchaczy.

 

Ale pamiętajcie: Jaki byłeś za życia, taki będziesz po śmierci.

 

xxx

Olaf Deriglasoff XXX (4/5)

No Responses to “XXX”

Trackbacks/Pingbacks

  1. 1 maja XXI wieku | - […] (brak linka do tej wersji, za to mamy opis płyty XXX) […]

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *